piątek, 27 marca 2015

Rozdzial 5

              Stałam przed otworzoną szafą w której znajdowało się tysiące poukładanych ubrać. Oczywiście jestem dziewczyną, więc nie było nic dziwnego w tym, że nie mogłam się zdecydować co ubiorę na spotkanie ze starszym, przystojnym i strasznie seksownym Jonathanem. Po kolei odrzucałam za siebie różne części garderoby, czekając aż coś co jest warte uwagi samo wpadnie mi w ręce. Gdy już w końcu znalazłam coś, co rzuciło mi się w oczy (a był to zwykły crop top w kolorze pudrowego różu oraz najprostsze czarne dżinsy z pozłacanymi zamkami) zaczęłam zastanawiać się, gdzie Jonathan może mnie zabrać. Chętnie poszłabym na zwykły długi spacer. Po prostu w miejsce w którym moglibyśmy porozmawiać, bez ludzi wsłuchujących się w każde słowo lub strzelającego popcornu.
               
              -Ile masz lat?
              -15.
              -Oj, to nie dobrze - Justin pokręcił głową i zacmokał żartobliwie.
              -Dlaczego? - Podniosłam na niego wzrok.
              -Bo to oznacza, że zauroczyłem się w małej dziewczynce.
Parsknęłam śmiechem, ale zaraz potem z powrotem popatrzyłam na Justina.
            -Zauroczyłeś się we mnie?
            -Może – wzruszył ramionami – Ale to zniszczy moją reputację Bad Boy’a.
            -Bad Boy’a? – Starałam się, żeby nie wyczuł tego, jak bardzo jestem rozbawiona.
            -No tak. Nie wierzysz mi?
            -Nie do końca.
            -Okay, więc co o mnie wiesz?
            -Jesteś Justin Bieber. Dwa razy w tygodniu pomagasz charytatywnie w szpitalu dziecięcym i chyba też w domu dziecka. Nie masz najlepszy szych ocen, bo czas poświęcasz głównie na pomaganiu i muzyce, ale bez problemu zdajesz na trójach i dwójach do następnej klasy. – Swój monolog zaczęłam tak jak go zakończyłam – śmiechem.
            -I widzisz - Justin uśmiechnął się - to dowodzi jak krótko mnie znasz.
Już otworzyłam usta w celu skomentowania tego, ale nie zdążyłam odpowiedzieć, gdyż Justin mgnieniu oka złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie. Zanim się zorientowałam, zaczął ze mną tańczyć. W pierwszej chwili jedyne co pomyślałam to było "Ej, ludzie się patrzą", ale potem zdałam sobie sprawę, że byliśmy tam zupełnie sami. Patrzyłam na twarz chłopaka, oświetloną jedynie srebrzystym światłem księżyca, malowało się na niej skupienie, ale i radość. Jego kąciki ust zadrżały, jakby próbował się uśmiechnąć. W oczach widziałam swoje odbicie, miał w nich też taki tajemniczy błysk w oku,który sprawiał, że miałam ochotę go pocałować i dowiedzieć się jak smakują jego usta, truskawkami, papierosami, czy miętą? Nagle zdałam sobie sprawę, że poznałam go tak przez przypadek, a teraz on staje się dla mnie bardzo ważny. Skupiłam się dalej na jego ruchach. Unosił nogi nie wiele nad ziemią, aż w końcu przyśpieszył trochę tępo. Nie mogliśmy tańczyć do żadnej muzyki, ale z pomocą przyszedł nam szum liści i gwałtowny deszcz. Krople odbijały się o latarnie i ławki, i wpadały do kałuży. Kilka z nich spływało już po twarzy Justin'a. Krew pulsowała w moich żyłach. Zarówno ja, jak i Justin zaczęliśmy odczuwać pierwsze oznaki  zmęczenia, ale mimo to dalej tańczyliśmy, starając się, aby nasze ruchy w dalszym ciągu były zsynchronizowane i płynne. W końcu oddech Justin'a nieco przyspieszył, a on sam zaczął zwalniać, przyciągnął mnie do siebie i odgarną włosy z mojej twarzy. Wyglądał naprawdę pociągająco z kroplami deszczu i potu świecącymi na twarzy, z rozczochranymi włosami i delikatnym uśmiechem na ustach. Jego mięśnie drgały lekko, a na żyły na ręce stały się trochę bardziej widoczne. Chłopak podniósł swoje ręce, leciutko ujął moją twarz i delikatnie musnął moje usta. Smakowały pomarańczami. 
            
            Gdy mój umysł opanowała myśl o pierwszej randce z Justinem pierwszy raz od roku coś we mnie pękło. Usiadłam na łóżku i chwyciłam misia, którego kiedyś dostałam od chłopaka.

            To zdarzyło się chyba kilka dni przed Wielkanocą. Stałam w łazience w samym szlafroku i suszyłam włosy, kiedy ktoś zapukał do drzwi łazienki. Z początku myślałam, że to Dominic i po prostu odkrzyknęłam "zajęte", ale po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że przecież wszyscy poszli na obiad do dziadków, a ja tego dnia (dokładnie za godzinę) miałam się spotkać z Justinem. Wyłączyłam suszarkę i otworzyłam drzwi łazienki. Przede mną stał nie kto inny jak Justin Bieber ubrany w czerwoną koszulę, czarne, chyba lekko ubrudzone spodnie. Jego włosy były w kompletnym nieładnie, a na twarzy widniał uśmiech od ucha do ucha. Przed sobą trzymał dość dużego białego misia uśmiechającego się w podobny sposób jak Justin.
            -Zobaczyłem go i pomyślałem o tobie - choć wydawało się, ze tu już nie możliwe, chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej - Wesołych Świąt.
            Po tych słowach przytulił mnie mocno i złożył na moich ustach skromny pocałunek. Ja też się uśmiechnęłam.
            To był najlepszy dzień ferii wiosennych. Ja bez makijażu, Justin w nieco żałosnym stanie przytulaliśmy się na kanapie słuchając muzyki, oglądając filmy i obrzucając się nawzajem popcornem. Ale najciekawsze ze wszystkiego było wbrew pozorem sprzątanie i wygłupianie się we dwójkę. Zarzucałam ręce na szyję Justina, a ona obdarowywał mnie masą łaskotek, przy czym, mimo wszystko, - posprzątaliśmy cały dom. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek w życiu bardziej się śmiała.

            W tym momencie łzy już spływały niczym wodospad po moich policzkach, a ja nie mogłam przestać ich pohamować. Od napadu płaczu zaczynało mi brakować powietrza. Pociągałam nosem i coraz mocniej ściskałam misia.

            -Wiesz, że kiedy skończymy szkołę, to zabiorę Cię gdzieś daleko. W miejsce w którym nigdy nie byłaś. Będziemy leżeć pod palmami, popijając drinki. Ty się uśmiechniesz i powiesz, że bardzo mnie kochasz, a ja odpowiem, że sprawię, że będziesz najszczęśliwszą kobietą na świecie. I tak będzie. Bo tak długo jak mnie kochasz, możemy głodować, możemy być bezdomni, możemy być spłukani. Tak długo jak mnie kochasz będę twoją platyną, będę twoim srebrem, będę twoim złotem. Tak długo jak mnie kochasz.

            -Justin! - Krzyknęłam ile miałam sił w płucach. Spojrzałam na białego misia i odrzuciłam go w kąt pokoju - JUSTIN! Gdzie jesteś do kurwy nędzy?!
            To wszystko zaczynało mnie przerastać. Tak długo skrywałam swoje prawdziwe uczucia, że w końcu musiałam eksplodować. 
            
            Czasami bywałby takie momenty, kiedy miałam wrażenie, że nasz związek wisi na kilku nitkach, które niedługo się przerwą i to oczywiście jedynie Justin trzymał je najmocniej jak tylko potrafił, a ja czułam się tylko jak brakujący element układanki, który trzeba wstawić we właściwe miejsce. 
            -Mam tego dość.
            -Czego?
            -Tego, że się tak o mnie starasz - skrzywiłam się - traktujesz mnie tak jakbym za chwilę mogła odejść z twojego życia. Nie rozumiesz, że ja tego nie potrzebuję?! Tych wszystkich miśków, kwiatów, to nie jest mi potrzebne.
            -Chcę Ci pokazać, że mi na tobie zależy -Justin zrobił urażoną minę.
            -Ale ja tergo nie chcę. Chcę  C i e b i e.
            -To co mam robić?
            -Przestać się starać.
            

            Wtedy zdałam sobie sprawę, że ten jeden, jedyny raz, chciałabym, żeby się o mnie postarał. Albo, żeby chociaż tu był, Potrzebowałam go bardziej niż kiedykolwiek. 
            Kiedy twarz nadal miałam mokrą od płaczu, ale byłam na tyle opanowana, że mogłam oddychać w miarę normalnie, odezwał się mój telefon. O nie.

            Od Justin:
            Dzisiaj o 20:00. Tam gdzie zawsze.

           Serce waliło mi jak młotem, ale chwila...  Miałam się dowiedzieć kim był mój prześladowca? Okay, pieprzyć Jonathana.






Hej kochani. Rozdział kolejny raz krótki, chociaż obiecywałam, że następne będą dłuższe. Jest to oczywiście związane z moim przecudownym laptopem który zepsuł się trzeci raz w tym roku. To chyba jakiś rekord. W dodatku nie mam ostatnio żadnej weny do niczego. Nie potrafię nawet wziąć kartki i nabazgrać czegokolwiek, a gdy zabieram się do pisania rozdziału wychodzi nie wiele więcej niż 1000 słów. Czuję się ostatnio tak bez życia, bezużyteczna.. Ale postanowiłam, że teraz nie będę zaniedbywać was tak bardzo. Zabijcie mnie, jeśli następny rozdział nie pojawi się za maksymalnie dwa tygodnie i nie będzie miał przynajmniej 1500 słów. Much love xx

wtorek, 3 lutego 2015

Rozdzial 4

                Byłam dalej na ganku wpatrując się w pudełko czekoladek. Opakowanie było przewiązane czerwoną wstążką, pachniało mlekiem i truskawkami. Drżącymi rękami uniosłam wieczko pudełka. Poczułam jeszcze bardziej intensywnie zapach słodyczy. Mogłam się spodziewać, że w środku nie było nic nadzwyczajnego. Różnych smaków czekoladki wyglądały apetycznie, ale podejrzanie. Może jakaś normalna osoba wyrzuciłaby je po prostu do śmieci, ale nie ja. Wzięłam je, razem z karteczką od „Justina”, do pokoju i rzuciłam niedbale na biurko. Chyba te słodycze były przeprosinami za nazwanie mnie „dziwką”. Nie wiedziałam kto, aż tak bardzo mnie nienawidził, ale te podchody stawały się coraz bardziej żałosne i równocześnie przerażające.
                Wciąż nieustannie próbowałam siebie przekonać do tego, że to tylko jakiś pomyleniec, któremu za kilka dni znudzi się ta zabawa.
                Gdy spojrzałam ponownie na „prezent” zauważyłam, że rzuciłam go zaraz obok zdjęcia Dominica. Chwyciłam małą ramkę i zaczęłam palcem wycierać z niej kurz.
                Spojrzałam na uśmiechniętą twarz mojego brata i wtedy coś we mnie pękło, wszystkie wspomnienia tamtego dnia powróciły. Zaatakowały mój umysł, mój mózg automatycznie zaczął wysyłać sygnały do moich rąk, aby drżały, do moich pleców, aby oblały się zimnym potem i do nóg, aby odmówiły mi posłuszeństwa, zmuszając do przewrócenia się na podłogę.

                Dominic!- krzyczałam ile miałam sił w płucach- Dominic!
Potrząsałam drobnym ciałem chłopca, które teraz było chłodne, a nawet prawie zimne, miałam nadzieje, że za chwilę mój mały braciszek obudzi się i uśmiechnie, a jego twarz będzie jak zawsze promienna i pełna życia. Niestety nic takiego się nie wydarzyło. Krwi było coraz więcej, a ja miałam wrażenie, że rana w jego klatce piersiowej stawała się coraz większa. Oderwałam wzrok od Dominic’a i rozpaczliwie zaczęłam szukać Justin’a. Tylko on mógłby mi pomóc i powiedzieć to pieprzone „Wszystko będzie dobrze”. Rozglądałam się po pomieszczeniu wciąż nawołując chłopaka. Nie było go. Skurwysyn mnie zostawił, po prostu stchórzył. Jak on mógł do tego dopuścić. Ponownie uklękłam nad martwym ciałem, próbując opatrzyć ranę tym co wpadło mi w ręce, obrusem, czy firanką.
-Dominic! Justin!- Nawoływałam rozpaczliwie.
Mój głos był coraz bardziej zachrypnięty, czułam, że oczy miałam spuchnięte od płaczu. Trzymałam głowę brata w swoich zakrwawionych rękach, kiedy on otworzył oczy, ukazując niebieskie tęczówki, które mimo wszystkiego co się zdarzyło nie straciły młodzieńczego blasku.
-Linsey…- Wyszeptał ledwo słyszalnie. Jego głos był inny niż zawsze, taki poważny i smutny, może nawet załamany- Życie to syf- Powiedział i z powrotem zamknął oczy, a mi nawet przez myśl nie przeszło, że to był już ostatni raz kiedy widziałam jego piękne, niebieskie tęczówki.
On na to nie zasługiwał, był taki mały. Dlaczego akurat mu musiało się to przytrafić? Nie rozumiałam i nie chciałam tego rozumieć.

                W nocy znowu nie mogłam zasnąć, kręciłam się na łóżku, co chwila zarzucałam na siebie kołdrę, gdy było mi zimno, a moje ręce i nogi zaczynały sinieć, po czym natychmiast się odkrywając, uznając tym razem, że pod nią jest mi za gorąco. Odwróciłam się w stronę ściany i ponowiłam próbę zaśnięcia. Wydawało mi się to niemożliwością, dopóki, nie poczułam, że łóżko ugina się pod czyimś ciężarem, a czyjaś ręka bawi się moimi włosami. Wtedy zasnęłam od razu.
                Rankiem byłam bardzo wypoczęta, co zdarza mi się naprawdę rzadko. W mojej głowie natychmiast pojawiła się myśl, że muszę zejść na dół i podziękować mamie, że pomogła mi zasnąć. To było miłe. Na pewno czuła się winna po tym jak wczoraj zepsuła nasze wspólne wyjście.
                Zarzuciłam na ramiona szlafrok i zeszłam na dół, uważając, żeby schody nie skrzypiały przy każdym moim kroku.
                Jak się spodziewałam zastałam już moich rodziców przy stole, delektujących się pierwszym śniadaniem.
-Cześć!- Powiedziałam tak uprzejmie, że zaszokowałam tym samą siebie.
-Cześć kochanie, jak się spało?- Mama również wydawała się dla mnie szczerze miła, jej twarz na mój widok przybrała promienny wyraz, co sprawiło, że nie mogłam powstrzymać jeszcze większej radości.
Tylko tata nadal siedział przygarbiony i nie uniósł nawet głowy. Tak jakby w ogóle nie zauważył mojej obecności. Mama się już prawie przełamała, dlaczego on nie mógł?
-Wspaniale- odpowiedziałam- Dzięki Tobie- posłałam w jej stronę jeszcze jeden uśmiech.
-Doprawdy- Mama zaśmiała się- a czym na to wpłynęłam?
To nie była moja mama. To był ktoś inny. Ktoś był dzisiaj u mnie w nocy. Leżał na moim łóżku. Ktoś mnie dotykał. Nie ważne kto to był, teraz posunął się za daleko.
Wybiegłam bez słowa z domu, ignorując zdziwione twarze rodziców. To wszystko coraz bardziej mnie przytłaczało. Wysyłanie SMSów podszywanie się pod osobę, która nie żyję, to jedno, ale myśl o tym, że ktoś mnie dotykał w moim własnym domu, tego już było za wiele. Wyciągnęłam komórkę i wysłałam SMSa do „Justina”.

Do: Justin
Błagam, daj mi spokój.

Nie sądziłam, że dostanę szybko odpowiedź, albo czy w ogóle jakąkolwiek dostanę, ale chwilę później pojawił się szereg wibracji i dzwonków.

Od: Justin
Nie.

Od: Justin:
Bo cię kocham.

Od: Justin:
Kocham cię do kurwy nędzy.

Od: Justin:
Proszę nie spotykaj się dzisiaj z tą kurwą.

Od: Justin:
Proszę cię.

-Z jaką kurwą?- Spytałam sama siebie i wtedy przypomniałam sobie o Jonathanie. Był miły. I może powinnam się z nim spotkać? Chociażby dlatego, żeby zrobić na złość „Justinowi”. Tak to zdecydowanie dobry pomysł.
Oh nie, to nie był dobry pomysł.
Wróciłam do domu i zaczęłam szykować się do wyjścia. Do dwudziestej zostało jeszcze kilka godzin, ale i tak nie miałam nic ciekawszego do roboty. Może to dzisiaj mój prześladowca nareszcie da mi spokój. Czas najwyższy, żebym po przeprowadzce do Stratford w końcu mogła spać spokojnie.
Moje rozmyślenia o tym nie trwały jednak długo, gdy już kolejny raz usłyszałam znajomy dźwięk mojego telefonu.
Zanim odblokowałam telefon, pomodliłam się (mimo, że niej jestem bardzo wierząca), aby nie był to kolejny SMS od „Justina”.
Moje modły na szczęście zostały wysłuchane.
Serce zabiło mi mocniej, gdy na wyświetlaczu zobaczyłam od kogo jest wiadomość.

Od Nancy:
Przeprosiny przyjęte.

Miałam ochotę śmiać się jak dziecko, w tamtej chwili czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie. Oczy zaszkliły mi się łzami, kiedy chciałam zadzwonić do przyjaciółki, ale coś mnie powstrzymało. Dlaczego dopiero teraz postanowiła odpowiedzieć? Przecież napisałam do niej wczoraj, ale z drugiej strony, może po prostu rozładowała się jej bateria w telefonie, albo miała mieszane uczucia do tego, czy mi odpisać. Tak, czy inaczej, ja też nie chciałam odpisać jej od razu. Żeby nie myślała, że aż tak bardzo mi zależy.

Leżałyśmy na trawie przed  domem Linsey, wpatrzone w obłoki, które sunęły się po niebie. Nancy odrobinę się do mnie przysunęła, po czym zaczęła bawić się moimi włosami.
-Myślisz o nim czasem?
Dziewczyna nigdy nie lubiła, kiedy wspominałam o Justinie, dziwne było, że sama zaczęła o nim rozmowę.
-Czasami… wiesz kiedy jest zimno, chciałabym, żeby mnie przytulił. Albo, kiedy nie mogę zasnąć, żeby położył się koło mnie. Żeby po prostu był.
Czułam, że ściska mnie w gardle kiedy mówiłam o moim chłopaku.
-I jak, nie nienawidzisz go za to co zrobił?
-Nie mogę, on… On działał pod wpływem emocji i…
-Oszukujesz siebie. Nawet jeśli było to pod wpływem emocji, to, to jest niewybaczalne.
-To był przypadek.
-Morderstwo nie jest przypadkiem, Linsey.






Hej kochani:) Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale miałam problemy z komputerem :(