Byłam dalej na ganku wpatrując się w pudełko czekoladek. Opakowanie było przewiązane
czerwoną wstążką, pachniało mlekiem i truskawkami. Drżącymi rękami uniosłam
wieczko pudełka. Poczułam jeszcze bardziej intensywnie zapach słodyczy. Mogłam
się spodziewać, że w środku nie było nic nadzwyczajnego. Różnych smaków
czekoladki wyglądały apetycznie, ale podejrzanie. Może jakaś normalna osoba
wyrzuciłaby je po prostu do śmieci, ale nie ja. Wzięłam je, razem z karteczką
od „Justina”, do pokoju i rzuciłam niedbale na biurko. Chyba te słodycze były
przeprosinami za nazwanie mnie „dziwką”. Nie wiedziałam kto, aż tak bardzo mnie
nienawidził, ale te podchody stawały się coraz bardziej żałosne i równocześnie
przerażające.
Wciąż
nieustannie próbowałam siebie przekonać do tego, że to tylko jakiś pomyleniec,
któremu za kilka dni znudzi się ta zabawa.
Gdy
spojrzałam ponownie na „prezent” zauważyłam, że rzuciłam go zaraz obok zdjęcia
Dominica. Chwyciłam małą ramkę i zaczęłam palcem wycierać z niej kurz.
Spojrzałam
na uśmiechniętą twarz mojego brata i wtedy coś we mnie pękło, wszystkie
wspomnienia tamtego dnia powróciły. Zaatakowały mój umysł, mój mózg
automatycznie zaczął wysyłać sygnały do moich rąk, aby drżały, do moich pleców,
aby oblały się zimnym potem i do nóg, aby odmówiły mi posłuszeństwa, zmuszając
do przewrócenia się na podłogę.
Dominic!- krzyczałam ile miałam sił w
płucach- Dominic!
Potrząsałam drobnym ciałem chłopca, które teraz było chłodne, a nawet
prawie zimne, miałam nadzieje, że za chwilę mój mały braciszek obudzi się i
uśmiechnie, a jego twarz będzie jak zawsze promienna i pełna życia. Niestety
nic takiego się nie wydarzyło. Krwi było coraz więcej, a ja miałam wrażenie, że
rana w jego klatce piersiowej stawała się coraz większa. Oderwałam wzrok od
Dominic’a i rozpaczliwie zaczęłam szukać Justin’a. Tylko on mógłby mi pomóc i
powiedzieć to pieprzone „Wszystko będzie dobrze”. Rozglądałam się po pomieszczeniu
wciąż nawołując chłopaka. Nie było go. Skurwysyn mnie zostawił, po prostu
stchórzył. Jak on mógł do tego dopuścić. Ponownie uklękłam nad martwym ciałem,
próbując opatrzyć ranę tym co wpadło mi w ręce, obrusem, czy firanką.
-Dominic! Justin!- Nawoływałam rozpaczliwie.
Mój głos był coraz bardziej zachrypnięty, czułam, że oczy miałam
spuchnięte od płaczu. Trzymałam głowę brata w swoich zakrwawionych rękach,
kiedy on otworzył oczy, ukazując niebieskie tęczówki, które mimo wszystkiego co
się zdarzyło nie straciły młodzieńczego blasku.
-Linsey…- Wyszeptał ledwo słyszalnie. Jego głos był inny niż zawsze,
taki poważny i smutny, może nawet załamany- Życie to syf- Powiedział i z
powrotem zamknął oczy, a mi nawet przez myśl nie przeszło, że to był już
ostatni raz kiedy widziałam jego piękne, niebieskie tęczówki.
On na to nie zasługiwał, był taki mały. Dlaczego akurat mu musiało się
to przytrafić? Nie rozumiałam i nie chciałam tego rozumieć.
W nocy
znowu nie mogłam zasnąć, kręciłam się na łóżku, co chwila zarzucałam na siebie
kołdrę, gdy było mi zimno, a moje ręce i nogi zaczynały sinieć, po czym
natychmiast się odkrywając, uznając tym razem, że pod nią jest mi za gorąco.
Odwróciłam się w stronę ściany i ponowiłam próbę zaśnięcia. Wydawało mi się to
niemożliwością, dopóki, nie poczułam, że łóżko ugina się pod czyimś ciężarem, a
czyjaś ręka bawi się moimi włosami. Wtedy zasnęłam od razu.
Rankiem
byłam bardzo wypoczęta, co zdarza mi się naprawdę rzadko. W mojej głowie
natychmiast pojawiła się myśl, że muszę zejść na dół i podziękować mamie, że
pomogła mi zasnąć. To było miłe. Na pewno czuła się winna po tym jak wczoraj
zepsuła nasze wspólne wyjście.
Zarzuciłam
na ramiona szlafrok i zeszłam na dół, uważając, żeby schody nie skrzypiały przy
każdym moim kroku.
Jak się
spodziewałam zastałam już moich rodziców przy stole, delektujących się
pierwszym śniadaniem.
-Cześć!- Powiedziałam tak
uprzejmie, że zaszokowałam tym samą siebie.
-Cześć kochanie, jak się spało?-
Mama również wydawała się dla mnie szczerze miła, jej twarz na mój widok
przybrała promienny wyraz, co sprawiło, że nie mogłam powstrzymać jeszcze
większej radości.
Tylko tata nadal siedział przygarbiony
i nie uniósł nawet głowy. Tak jakby w ogóle nie zauważył mojej obecności. Mama
się już prawie przełamała, dlaczego on nie mógł?
-Wspaniale- odpowiedziałam-
Dzięki Tobie- posłałam w jej stronę jeszcze jeden uśmiech.
-Doprawdy- Mama zaśmiała się- a
czym na to wpłynęłam?
To nie była moja mama. To był
ktoś inny. Ktoś był dzisiaj u mnie w nocy. Leżał na moim łóżku. Ktoś mnie
dotykał. Nie ważne kto to był, teraz posunął się za daleko.
Wybiegłam bez słowa z domu,
ignorując zdziwione twarze rodziców. To wszystko coraz bardziej mnie
przytłaczało. Wysyłanie SMSów podszywanie się pod osobę, która nie żyję, to
jedno, ale myśl o tym, że ktoś mnie dotykał w moim własnym domu, tego już było
za wiele. Wyciągnęłam komórkę i wysłałam SMSa do „Justina”.
Do: Justin
Błagam, daj mi spokój.
Nie sądziłam, że dostanę szybko
odpowiedź, albo czy w ogóle jakąkolwiek dostanę, ale chwilę później pojawił się
szereg wibracji i dzwonków.
Od: Justin
Nie.
Od: Justin:
Bo cię kocham.
Od: Justin:
Kocham cię do kurwy nędzy.
Od: Justin:
Proszę nie spotykaj się dzisiaj z
tą kurwą.
Od: Justin:
Proszę cię.
-Z jaką kurwą?- Spytałam sama
siebie i wtedy przypomniałam sobie o Jonathanie. Był miły. I może powinnam się
z nim spotkać? Chociażby dlatego, żeby zrobić na złość „Justinowi”. Tak to
zdecydowanie dobry pomysł.
Oh nie, to nie był dobry pomysł.
Wróciłam do domu i zaczęłam
szykować się do wyjścia. Do dwudziestej zostało jeszcze kilka godzin, ale i tak
nie miałam nic ciekawszego do roboty. Może to dzisiaj mój prześladowca
nareszcie da mi spokój. Czas najwyższy, żebym po przeprowadzce do Stratford w
końcu mogła spać spokojnie.
Moje rozmyślenia o tym nie trwały
jednak długo, gdy już kolejny raz usłyszałam znajomy dźwięk mojego telefonu.
Zanim odblokowałam telefon,
pomodliłam się (mimo, że niej jestem bardzo wierząca), aby nie był to kolejny SMS od „Justina”.
Moje modły na szczęście zostały
wysłuchane.
Serce zabiło mi mocniej, gdy na
wyświetlaczu zobaczyłam od kogo jest wiadomość.
Od Nancy:
Przeprosiny przyjęte.
Miałam ochotę śmiać się jak
dziecko, w tamtej chwili czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie. Oczy
zaszkliły mi się łzami, kiedy chciałam zadzwonić do przyjaciółki, ale coś mnie
powstrzymało. Dlaczego dopiero teraz postanowiła odpowiedzieć? Przecież
napisałam do niej wczoraj, ale z drugiej strony, może po prostu rozładowała się
jej bateria w telefonie, albo miała mieszane uczucia do tego, czy mi odpisać.
Tak, czy inaczej, ja też nie chciałam odpisać jej od razu. Żeby nie myślała, że
aż tak bardzo mi zależy.
Leżałyśmy na trawie przed domem
Linsey, wpatrzone w obłoki, które sunęły się po niebie. Nancy odrobinę się do
mnie przysunęła, po czym zaczęła bawić się moimi włosami.
-Myślisz o nim czasem?
Dziewczyna nigdy nie lubiła, kiedy wspominałam o Justinie, dziwne było,
że sama zaczęła o nim rozmowę.
-Czasami… wiesz kiedy jest zimno, chciałabym, żeby mnie przytulił. Albo,
kiedy nie mogę zasnąć, żeby położył się koło mnie. Żeby po prostu był.
Czułam, że ściska mnie w gardle kiedy mówiłam o moim chłopaku.
-I jak, nie nienawidzisz go za to co zrobił?
-Nie mogę, on… On działał pod wpływem emocji i…
-Oszukujesz siebie. Nawet jeśli było to pod wpływem emocji, to, to jest
niewybaczalne.
-To był przypadek.
-Morderstwo nie jest przypadkiem, Linsey.
Hej kochani:) Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale miałam problemy z komputerem :(
Mialam ciarki jak czytalam. Uwielbiam to ff @omgdzastin
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny ♥ @arianatorka
OdpowiedzUsuńtak długo czekałam na ten rozdział i nareszcie jest! rozdział jak zawsze ciekawy!
OdpowiedzUsuńczekam na następny i trzymaj sie, mam nadzieję że niedługo będzie lepiej :)
p.s mogłabym być informowana bo zmieniłam user? @lovumatt
Powiem Ci, ze wkrecilam sie :d
OdpowiedzUsuńczekam na nn
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńO Matko podoba mi się, nnaprawdę s
OdpowiedzUsuń