wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdzial 3

               Stałam samotnie nad zalewem i wsłuchiwałam się w szum wiatru, który rozwiewał moje włosy we wszystkie możliwe strony, a one łaskotały moje policzki. Nagle przez moje ciało przeszedł dreszcz zimna. Zadrżałam, ale ciągle stałam w tym samym miejscu. Bałam się odwrócić. Tak jak w horrorach mógł za mną stać morderca z tasakiem.
                -Linsey.
                Słyszałam ten sam głos, który nawoływał mnie na cmentarzu. Wywoływał on ciarki na całym moim ciele. Kto to jest do kurwy nędzy?
                -Linsey.
                W końcu odwróciłam się, a naprzeciwko mnie, zaledwie kilka kroków dalej, stał Justin. Włosy miał jak zwykle idealnie ułożone grzywkę zaczesana do góry. Delikatne rysy twarzy, podkreślały jego młodzieńczą urodę. Jego pełne usta wykrzywiły się w dziwnym uśmiechu, który widziałam u niego chyba pierwszy raz. Chłopak mocno zacisnął szczękę i przymrużył oczy, patrząc na mnie spod łba.
                -Justin?- Wydusiłam drżącym głosem.
                Chłopak skiną potwierdzająco głową, ale nic nie mówił. Usiadł na ziemi i zaczął bawić się źdźbłem trawy. Głowę spuścił w dół i już na mnie nie spoglądał. Jakby mnie tam nie było.
                Próbowałam do niego podejść, ale cały świat wokół mnie, jakby się zatrzymał. Mogłam tylko patrzeć jak wiatr rozwiewał, wcześniej miodowe włosy Justin’a, które teraz były w kolorze platynowego blondu.
                W mojej głowie rozległ się ogłuszający pisk, upadłam na mokrą od wody ziemie i złapałam się za głowę próbując odpędzić od siebie straszliwy dźwięk. Wilgotny piach dostawał się pomiędzy moje palce. Wszystko wokoło mnie wirowało, kiedy zdałam sobie sprawę, że nareszcie mogę ruszyć w stronę Justina. Piski w mojej głowie nie ustawały, ale wiedziałam, że muszę przejść zaledwie kilka kroków, aby móc wtulić się w jego pierś i ponownie poczuć mocny zapach jego perfum od Calvina Kleina.
                Więc szłam, co chwila przechylając się i przewracając.
                Kiedy znalazłam się przy nim, wszystko zaczęła pokrywać mgła. Drzewa, woda, ziemia, wszystko zaczęło znikać. Próbowałam dotknąć chłopaka, złapać jego koszulę, ale on również zaczynał się oddalać. Krzyczałam za nim chciałam, żeby ze mną został, a mimo to on dalej mnie ignorował, jakby nic dla niego nie znaczyła.

                Obudziłam się w swoim łóżku zlana potem. Mój oddech był płytki i przyspieszony. Spokojnie, to tylko sen, powtarzałam w myślach. Justina tu nie ma i nie będzie, spokojnie.
                Wydostałam się spod kołdry i natychmiast dreszcz zimna przeszedł prze moje ciało. Próbowałam zwolnić oddech i szybkie bicie swojego serca.
                To był najgorszy sen, jaki pamiętam. Nie był straszny, ale pokazał mi prawdę, którą długo od siebie odpychałam: Justin odszedł na zawsze.
                Oparłam się na rękach i spod poduszki wyciągnęłam zgniecioną kartkę, znalezioną w kwiatach mojego brata na cmentarzu. Litery mieszały się w mojej głowie, powodując jej zawroty. Chyba zaczynałam wariować. Nic do siebie nie pasowało, wciąż bezskutecznie próbowałam poskładać ze sobą elementy układanki. Ponownie schowałam kartkę pod poduszkę i ułożyłam na niej głowę, po czym sięgnęłam po telefon. Jedyną osobą, z którą teraz chciałam rozmawiać była Nancy. Ona, jako jedyna zawsze mnie rozumiała, bez względu na to, co się działo. W Stratford była pierwsza w nocy, co oznaczało, że w Sidney jest jakoś popołudniu, mniej więcej. Ale czy dziewczyna będzie w ogóle chciała ze mną rozmawiać? Wątpię w to. Nienawidziła mnie. Dała mi to do zrozumienia tuż przed wyjazdem.

                -Czym się martwisz?- Nancy przechyliła głowę w prawo i spoglądała na mnie swoimi dużymi oczami.
                W odpowiedzi tylko wzruszyłam ramionami. Unikałam jej wzroku.
                -Wiem, że będziemy miliony kilometrów od siebie, ale to nie zmieni tego, co jest pomiędzy na mi. Hej- szturchnęła mnie lekko- mamy XXI wiek! Będziemy mogły do siebie dzwonić pisać, a niedługo na pewno się zobaczymy.
                Wiedziałam, że Nancy robiła dobrą minę do złej gry. Moja wyprowadzka wcale się jej nie uśmiechała. Bolało ją to, że zostawiałam ją z dnia na dzień.
                -Nie o to chodzi- Wypaliłam w końcu.
                -A, o co?
                -Będę w Stratford- powiedziałam cicho- Wszystko… powróci. Ten cały ból. Ja.. Ja nie dam rady- Wyrzuciłam jednym tchem.
                -Nie- Nancy spuściła wzrok- Ty nadal go kochasz, prawda?
                -Nic na to nie poradzę- Próbowałam się bronić- On, on jest w mojej głowie dwadzieścia cztery godziny na dobę- bezskutecznie próbowałam powstrzymać drżenie podbródka- Po tym, co razem przeszliśmy... Tak, kocham go.
                Te ostatnie słowa wyszeptałam ledwo słyszalnie. Nancy wypuściła głośno powietrze, poczym zaczęła swój monolog:
                -Nie mówiłaś mi o tym przez cały pieprzony rok- jej głos podwyższał się z każdym słowem- Myślałaś, że co? Że to ukryjesz? Ja i tak bym się prędzej czy później dowiedziała. Jesteś kompletnym zerem Linsey- do jej oczu napłynęły łzy, a ona zaciskała zęby, chcąc udawać silną- Nie potrafisz pogodzić się z przeszłością. Twój książę z bajki NIE ŻYJE. Zrozum to w końcu. Powinnaś go sobie odpuścić. Po tym, co zrobił powinnaś go nienawidzić, a ty go jeszcze kochasz- zaśmiała się szyderczo- Jesteś nikim, a ja żałuje, że spędziłam z tobą ten cholerny rok.
                Po słowach wstała i skierowała się w stronę drzwi.
                -Nancy, proszę- szeptałam- Nie zostawiaj mnie tak jak on.
                Dziewczyna na chwilę przystanęła i odwróciła się w moja stronę.
                -Za późno- Łzy spłynęły jej po policzkach.
                Wyszła. Dokładnie tak jak wcześniej Justin. Zostawiła mnie samą z moim pieprzonym życiem.

                Bawiłam się chwilę telefonem, aż w końcu postanowiłam wysłać do przyjaciółki tą jedną wiadomość. Planowałam, że będzie brzmiała po prostu „Hej”, ale po długich namyśleniach w końcu zdecydowałam, że będzie inna.

Do: Nancy
Przepraszam.

Po wysłaniu wiadomości oczy same mi się zamknęły, a ja ponownie ułożyłam głowę wygodnie na poduszce.

Rano obudziły mnie promienie słońca. Chciałam spać dalej, ale przypomniałam sobie o wiadomości do przyjaciółki. Sięgnęłam po telefon, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi. To koniec, pomyślałam i starałam się powstrzymać łzy zbierające mi się w oczach. Nie tak miało wyglądać moje życie. Powoli wszystko zaczynało się kończyć. Wystarczyło tylko takie pyk i już nie mam brata, chłopaka, przyjaciółki.
Każdy mój dzień przypominał nieustannie pędzącą karuzelę w wesołym miasteczku, która mimo wszystkich prób nie chciała się zatrzymać. To było straszne, widzieć jak wszystko zaczyna upadać. Mama kiedyś powiedziała mi „Coś się musi skończyć, żeby mogło zacząć się coś nowego”. Problem w tym, że wszystko się kończyło i nic się nie zaczynało.
Wyszłam z pokoju i zeszłam po schodach do kuchni, gdzie rodzice jedli śniadanie. Nawet mnie nie zawołali. To dla nich takie typowe, od śmierci Dominia ich drugie dziecko (Ja) przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
-Dzień Dobry- Powiedziałam tak obojętnie jak tylko mogłam.
Przez cały poranek przy stole panowała niezręczna cisza, jak zawsze zresztą. Jadłam kanapkę z serem i myślałam o tym, że zawsze z Justin’em zabieraliśmy takie na pikniki.
-Dziękuje- Skinęłam głową i chciałam odejść od stołu.
-Zaczekaj- Mama ponownie przywołała mnie ręką.
-Tak?
Moja mama chciała ze mną porozmawiać. Ostatni raz rozmawiała ze mną o tym, czy mam już wszystkie rzeczy do szkoły. A zważając na to, iż za sześć dni miał się rozpocząć nowy, jak zwykle cholernie nudny rok szkolny w liceum w Stratford, pewnie chodziło o to samo.
-Myślałam- zaczęła- że może poszłybyśmy jutro na miasto? Dawno tego nie robiłyśmy, a kiedyś często spędzałyśmy tak czas.
Czy moja matka, która była moją matką tylko w papierach, chciała, żebym zrobiła coś z nią? Przez ostatni rok, nie robiłyśmy razem  n i c , dlaczego, chciałaby nagle coś zmienić? Odezwały się w niej wyrzuty sumienia?
-Jasne, za godzinę?
-Tak. Cieszę się, że się zgodziłaś.- Posłała w moja stronę promienny uśmiech. Nie było to tak jak zawsze wymuszone uniesienie w górę kącików ust, to był prawdziwy  u ś m i e c h.  Również go odwzajemniłam.
Ponownie leżałam na łóżku, spoglądając się w sufit. Byłam szczęśliwa. Może właśnie teraz coś się zaczyna. Wszystko będzie trochę bardziej zbliżone do czasu przed zabójstwem Dominica.
Zeskoczyłam z materaca i podeszłam do szafy, aby wybrać ubrania.
                Chwyciłam pierwszą lepszą, czarną bluzkę z czerwonym nadrukiem, krótkie spodenki, może trochę przykrótkie na temperaturę na dworze, ale wystarczająco długie, żeby sporo zakrywały mi.
                Stanęłam przed lustrem i z przerażeniem dostrzegłam, że poprzedniego wieczoru nie zdążyłam, lub po prostu zapomniałam, zmyć makijażu. Wyglądałam teraz jak zombie-narkoman.
                Poprawiłam szybko tą katastrofę, rozczesałam włosy i przypudrowałam lekko twarz oraz podkreśliłam oczy.

                Szłam koło mamy w stronę jakiegokolwiek sklepu.
                Naprawdę nienawidziłam tej dziury Stratford, tęskniłam za ogromnym galeriami i kinami na co drugiej ulicy.
                -Linsey- matka odezwała się przyciszonym głosem- Nie chciałam poruszać tego tematu, ale chodzi o Dominica.- Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
                -Jasne- wzruszyłam ramionami- mów.
                -Ty wiesz, kto go zabił, prawda?
                -Nie, dlaczego tak myślisz?- Kolejny raz musiałam ją okłamać.
                -Nie wiem, może to się łączy z… samobójstwem Justina?
                Mama zawsze lubiła mojego chłopaka. Ciągle zapraszała go na rodzinne spotkania, czy wyjazdy. I zawsze chciała, żeby brał ze sobą gitarę, uwielbiała słuchać jak na niej grał.
                -Mamo- wzięłam głęboki oddech- Ja naprawdę nie mam pojęcia, co się stało.
                -W porządku. Ja... po prostu muszę to wiedzieć.
                I wtedy zadzwonił telefon. Proszę nie, powtarzałam w myślach. Matka odebrała, porozmawiała chwilę, a po chwili powiedziała to, czego tak bardzo się bałam:
                -Przepraszam Cię, muszę wracać do pracy- Przeczesała ręką włosy i spojrzała na ziemię- Cholera, tak strasznie Cię przepraszam.
                -Nic nie szkodzi- Próbowałam się uśmiechnąć.
Matka dałam mi pieniądze i wróciła na parking, po czym pojechała do biura. Jak zwykle. Dlaczego musiałam być taka naiwna? Naprawdę uwierzyłam, że spędzę z nią trochę czasu.
Nie chciałam iść sama na zakupy, więc po prostu szłam powrotem w stronę domu. Kiedy znowu przypomniałam sobie o mamie łzy napłynęły mi do oczu. Przyśpieszyłam kroku, zaczęłam prawie biec. Nie zwracałam uwagi na drogę i w końcu moja głowa zderzyła się z czyjąś klatką piersiową.
-Przepraszam- Wydukałam tylko i chciałam odejść.
-Uważaj jak łazisz- Warknął w odpowiedzi mój rozmówca.
-Powiedziałam, że przepraszam- Podniosłam wzrok w kierunku jego twarzy. Zdecydowanie był przystojny. Co prawda nie był to mój tym urody, wolałam raczej chłopaków, którzy wyglądali młodo i „świeżo”, tak jak Justin.
On też spojrzał na mnie i przybrał inny wyraz twarz.
-Czy coś się stało?- Zapytał z wyraźną troską w głosie.
No tak, racja, wciąż miałam mokrą od łez twarz.
-Nie, to nic- Machnęłam odruchowo ręką.
-A może dasz się wyciągnąć jutro na kolację, aby poprawić Ci nastrój?
Czy ktoś właśnie zaprasza mnie na randkę? Nie, ten gość w ogóle nie był w moim typie i zachowywał się jak typowy podrywacz.
-Jasne- Uśmiechnęłam się.
-To do zobaczenia jutro, spotkajmy się w tym miejscu o dwudziestej- puścił mi oczko, a ja zarumieniłam się.
                Chciałam już odejść, ale chłopak złapał mnie za rękę i odwrócił znowu w swoja stronę.
                -Jeszcze nie wiem nawet jak masz na imię.
                -Linsey- Znowu się uśmiechnęłam.
                -Jestem Jonathan- On również odwzajemnił uśmiech.

                Siedziałam na łóżku pochłonięta myślami o Jonathanie. Dlaczego się zgodziłam? Było w nim cos takiego, czego potrzebowałam. Zapomnienia. O Justinie, Nancy i innych osobach, które po prostu zniknęły z mojego życia.
                Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Zbiegłam na dół i je otworzyłam. Ale nikogo nie było. Rozejrzałam się wokoło i nic. Żadnej żywej osoby. Dopiero, gdy spojrzałam na wycieraczkę, zobaczyłam pudełko czekoladek, do których przyczepiona była kartka:

                Niegrzeczna dziewczynka. Chcesz mnie zdradzić drugi raz? DZIWKA!

                               -Justin






Przedstawiam wam rozdział 3 :) Jeśli chcecie wiedzieć kiedy pojawi się Justin: SOON! Dziękuje wam za wszystkie komentarze i wyświetlenia, i chciałabym wam życzyć szczęśliwego nowego roku, w gronie rodziny, przyjaciół i żeby 2015 był waszym rokiem! kocham was bardzo mocno xx

6 komentarzy:

  1. Kocham to ff
    Tobie tez szczęśliwego nowego roku
    Xox

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju, nie moge sie doczekac kolejnego rozdzialu xx @omgdzastin

    OdpowiedzUsuń
  3. Omg super rozdział kocham mocno @arianatorka

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko ❤️
    Świetny rozdział kochanie xx Coś mi nie pasuje w zachowaniu Nancy :/ Czyżby ona miała coś wspólnego z 'samobójstwem' Justina? Jejku nie mogę się doczekać następnego xx a ta kartka? Co to znaczy 'zdradzić ZNOWU' To ona go zdradziła o.O OMG czekam na następny
    @JustinowaLova

    OdpowiedzUsuń
  5. JezuJezuJezuJezuJezu jakie to ff jest kfbwjfkwvsdjhf.
    Serio, zdradzić ZNOWU, Ona go zdradziła? WTF?
    kocham ten rozdział i czekam na kolejny, bye :)
    +Tobie również szczęśliwego nowego xx
    @salutebieberxx

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda mi jej ;c I nie podoba mi się ten cały Jonathan :/ Ale kocham to ff, więc czekam na następny rozdział <3.
    /@christmassoonxx

    OdpowiedzUsuń