piątek, 27 marca 2015

Rozdzial 5

              Stałam przed otworzoną szafą w której znajdowało się tysiące poukładanych ubrać. Oczywiście jestem dziewczyną, więc nie było nic dziwnego w tym, że nie mogłam się zdecydować co ubiorę na spotkanie ze starszym, przystojnym i strasznie seksownym Jonathanem. Po kolei odrzucałam za siebie różne części garderoby, czekając aż coś co jest warte uwagi samo wpadnie mi w ręce. Gdy już w końcu znalazłam coś, co rzuciło mi się w oczy (a był to zwykły crop top w kolorze pudrowego różu oraz najprostsze czarne dżinsy z pozłacanymi zamkami) zaczęłam zastanawiać się, gdzie Jonathan może mnie zabrać. Chętnie poszłabym na zwykły długi spacer. Po prostu w miejsce w którym moglibyśmy porozmawiać, bez ludzi wsłuchujących się w każde słowo lub strzelającego popcornu.
               
              -Ile masz lat?
              -15.
              -Oj, to nie dobrze - Justin pokręcił głową i zacmokał żartobliwie.
              -Dlaczego? - Podniosłam na niego wzrok.
              -Bo to oznacza, że zauroczyłem się w małej dziewczynce.
Parsknęłam śmiechem, ale zaraz potem z powrotem popatrzyłam na Justina.
            -Zauroczyłeś się we mnie?
            -Może – wzruszył ramionami – Ale to zniszczy moją reputację Bad Boy’a.
            -Bad Boy’a? – Starałam się, żeby nie wyczuł tego, jak bardzo jestem rozbawiona.
            -No tak. Nie wierzysz mi?
            -Nie do końca.
            -Okay, więc co o mnie wiesz?
            -Jesteś Justin Bieber. Dwa razy w tygodniu pomagasz charytatywnie w szpitalu dziecięcym i chyba też w domu dziecka. Nie masz najlepszy szych ocen, bo czas poświęcasz głównie na pomaganiu i muzyce, ale bez problemu zdajesz na trójach i dwójach do następnej klasy. – Swój monolog zaczęłam tak jak go zakończyłam – śmiechem.
            -I widzisz - Justin uśmiechnął się - to dowodzi jak krótko mnie znasz.
Już otworzyłam usta w celu skomentowania tego, ale nie zdążyłam odpowiedzieć, gdyż Justin mgnieniu oka złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie. Zanim się zorientowałam, zaczął ze mną tańczyć. W pierwszej chwili jedyne co pomyślałam to było "Ej, ludzie się patrzą", ale potem zdałam sobie sprawę, że byliśmy tam zupełnie sami. Patrzyłam na twarz chłopaka, oświetloną jedynie srebrzystym światłem księżyca, malowało się na niej skupienie, ale i radość. Jego kąciki ust zadrżały, jakby próbował się uśmiechnąć. W oczach widziałam swoje odbicie, miał w nich też taki tajemniczy błysk w oku,który sprawiał, że miałam ochotę go pocałować i dowiedzieć się jak smakują jego usta, truskawkami, papierosami, czy miętą? Nagle zdałam sobie sprawę, że poznałam go tak przez przypadek, a teraz on staje się dla mnie bardzo ważny. Skupiłam się dalej na jego ruchach. Unosił nogi nie wiele nad ziemią, aż w końcu przyśpieszył trochę tępo. Nie mogliśmy tańczyć do żadnej muzyki, ale z pomocą przyszedł nam szum liści i gwałtowny deszcz. Krople odbijały się o latarnie i ławki, i wpadały do kałuży. Kilka z nich spływało już po twarzy Justin'a. Krew pulsowała w moich żyłach. Zarówno ja, jak i Justin zaczęliśmy odczuwać pierwsze oznaki  zmęczenia, ale mimo to dalej tańczyliśmy, starając się, aby nasze ruchy w dalszym ciągu były zsynchronizowane i płynne. W końcu oddech Justin'a nieco przyspieszył, a on sam zaczął zwalniać, przyciągnął mnie do siebie i odgarną włosy z mojej twarzy. Wyglądał naprawdę pociągająco z kroplami deszczu i potu świecącymi na twarzy, z rozczochranymi włosami i delikatnym uśmiechem na ustach. Jego mięśnie drgały lekko, a na żyły na ręce stały się trochę bardziej widoczne. Chłopak podniósł swoje ręce, leciutko ujął moją twarz i delikatnie musnął moje usta. Smakowały pomarańczami. 
            
            Gdy mój umysł opanowała myśl o pierwszej randce z Justinem pierwszy raz od roku coś we mnie pękło. Usiadłam na łóżku i chwyciłam misia, którego kiedyś dostałam od chłopaka.

            To zdarzyło się chyba kilka dni przed Wielkanocą. Stałam w łazience w samym szlafroku i suszyłam włosy, kiedy ktoś zapukał do drzwi łazienki. Z początku myślałam, że to Dominic i po prostu odkrzyknęłam "zajęte", ale po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że przecież wszyscy poszli na obiad do dziadków, a ja tego dnia (dokładnie za godzinę) miałam się spotkać z Justinem. Wyłączyłam suszarkę i otworzyłam drzwi łazienki. Przede mną stał nie kto inny jak Justin Bieber ubrany w czerwoną koszulę, czarne, chyba lekko ubrudzone spodnie. Jego włosy były w kompletnym nieładnie, a na twarzy widniał uśmiech od ucha do ucha. Przed sobą trzymał dość dużego białego misia uśmiechającego się w podobny sposób jak Justin.
            -Zobaczyłem go i pomyślałem o tobie - choć wydawało się, ze tu już nie możliwe, chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej - Wesołych Świąt.
            Po tych słowach przytulił mnie mocno i złożył na moich ustach skromny pocałunek. Ja też się uśmiechnęłam.
            To był najlepszy dzień ferii wiosennych. Ja bez makijażu, Justin w nieco żałosnym stanie przytulaliśmy się na kanapie słuchając muzyki, oglądając filmy i obrzucając się nawzajem popcornem. Ale najciekawsze ze wszystkiego było wbrew pozorem sprzątanie i wygłupianie się we dwójkę. Zarzucałam ręce na szyję Justina, a ona obdarowywał mnie masą łaskotek, przy czym, mimo wszystko, - posprzątaliśmy cały dom. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek w życiu bardziej się śmiała.

            W tym momencie łzy już spływały niczym wodospad po moich policzkach, a ja nie mogłam przestać ich pohamować. Od napadu płaczu zaczynało mi brakować powietrza. Pociągałam nosem i coraz mocniej ściskałam misia.

            -Wiesz, że kiedy skończymy szkołę, to zabiorę Cię gdzieś daleko. W miejsce w którym nigdy nie byłaś. Będziemy leżeć pod palmami, popijając drinki. Ty się uśmiechniesz i powiesz, że bardzo mnie kochasz, a ja odpowiem, że sprawię, że będziesz najszczęśliwszą kobietą na świecie. I tak będzie. Bo tak długo jak mnie kochasz, możemy głodować, możemy być bezdomni, możemy być spłukani. Tak długo jak mnie kochasz będę twoją platyną, będę twoim srebrem, będę twoim złotem. Tak długo jak mnie kochasz.

            -Justin! - Krzyknęłam ile miałam sił w płucach. Spojrzałam na białego misia i odrzuciłam go w kąt pokoju - JUSTIN! Gdzie jesteś do kurwy nędzy?!
            To wszystko zaczynało mnie przerastać. Tak długo skrywałam swoje prawdziwe uczucia, że w końcu musiałam eksplodować. 
            
            Czasami bywałby takie momenty, kiedy miałam wrażenie, że nasz związek wisi na kilku nitkach, które niedługo się przerwą i to oczywiście jedynie Justin trzymał je najmocniej jak tylko potrafił, a ja czułam się tylko jak brakujący element układanki, który trzeba wstawić we właściwe miejsce. 
            -Mam tego dość.
            -Czego?
            -Tego, że się tak o mnie starasz - skrzywiłam się - traktujesz mnie tak jakbym za chwilę mogła odejść z twojego życia. Nie rozumiesz, że ja tego nie potrzebuję?! Tych wszystkich miśków, kwiatów, to nie jest mi potrzebne.
            -Chcę Ci pokazać, że mi na tobie zależy -Justin zrobił urażoną minę.
            -Ale ja tergo nie chcę. Chcę  C i e b i e.
            -To co mam robić?
            -Przestać się starać.
            

            Wtedy zdałam sobie sprawę, że ten jeden, jedyny raz, chciałabym, żeby się o mnie postarał. Albo, żeby chociaż tu był, Potrzebowałam go bardziej niż kiedykolwiek. 
            Kiedy twarz nadal miałam mokrą od płaczu, ale byłam na tyle opanowana, że mogłam oddychać w miarę normalnie, odezwał się mój telefon. O nie.

            Od Justin:
            Dzisiaj o 20:00. Tam gdzie zawsze.

           Serce waliło mi jak młotem, ale chwila...  Miałam się dowiedzieć kim był mój prześladowca? Okay, pieprzyć Jonathana.






Hej kochani. Rozdział kolejny raz krótki, chociaż obiecywałam, że następne będą dłuższe. Jest to oczywiście związane z moim przecudownym laptopem który zepsuł się trzeci raz w tym roku. To chyba jakiś rekord. W dodatku nie mam ostatnio żadnej weny do niczego. Nie potrafię nawet wziąć kartki i nabazgrać czegokolwiek, a gdy zabieram się do pisania rozdziału wychodzi nie wiele więcej niż 1000 słów. Czuję się ostatnio tak bez życia, bezużyteczna.. Ale postanowiłam, że teraz nie będę zaniedbywać was tak bardzo. Zabijcie mnie, jeśli następny rozdział nie pojawi się za maksymalnie dwa tygodnie i nie będzie miał przynajmniej 1500 słów. Much love xx

wtorek, 3 lutego 2015

Rozdzial 4

                Byłam dalej na ganku wpatrując się w pudełko czekoladek. Opakowanie było przewiązane czerwoną wstążką, pachniało mlekiem i truskawkami. Drżącymi rękami uniosłam wieczko pudełka. Poczułam jeszcze bardziej intensywnie zapach słodyczy. Mogłam się spodziewać, że w środku nie było nic nadzwyczajnego. Różnych smaków czekoladki wyglądały apetycznie, ale podejrzanie. Może jakaś normalna osoba wyrzuciłaby je po prostu do śmieci, ale nie ja. Wzięłam je, razem z karteczką od „Justina”, do pokoju i rzuciłam niedbale na biurko. Chyba te słodycze były przeprosinami za nazwanie mnie „dziwką”. Nie wiedziałam kto, aż tak bardzo mnie nienawidził, ale te podchody stawały się coraz bardziej żałosne i równocześnie przerażające.
                Wciąż nieustannie próbowałam siebie przekonać do tego, że to tylko jakiś pomyleniec, któremu za kilka dni znudzi się ta zabawa.
                Gdy spojrzałam ponownie na „prezent” zauważyłam, że rzuciłam go zaraz obok zdjęcia Dominica. Chwyciłam małą ramkę i zaczęłam palcem wycierać z niej kurz.
                Spojrzałam na uśmiechniętą twarz mojego brata i wtedy coś we mnie pękło, wszystkie wspomnienia tamtego dnia powróciły. Zaatakowały mój umysł, mój mózg automatycznie zaczął wysyłać sygnały do moich rąk, aby drżały, do moich pleców, aby oblały się zimnym potem i do nóg, aby odmówiły mi posłuszeństwa, zmuszając do przewrócenia się na podłogę.

                Dominic!- krzyczałam ile miałam sił w płucach- Dominic!
Potrząsałam drobnym ciałem chłopca, które teraz było chłodne, a nawet prawie zimne, miałam nadzieje, że za chwilę mój mały braciszek obudzi się i uśmiechnie, a jego twarz będzie jak zawsze promienna i pełna życia. Niestety nic takiego się nie wydarzyło. Krwi było coraz więcej, a ja miałam wrażenie, że rana w jego klatce piersiowej stawała się coraz większa. Oderwałam wzrok od Dominic’a i rozpaczliwie zaczęłam szukać Justin’a. Tylko on mógłby mi pomóc i powiedzieć to pieprzone „Wszystko będzie dobrze”. Rozglądałam się po pomieszczeniu wciąż nawołując chłopaka. Nie było go. Skurwysyn mnie zostawił, po prostu stchórzył. Jak on mógł do tego dopuścić. Ponownie uklękłam nad martwym ciałem, próbując opatrzyć ranę tym co wpadło mi w ręce, obrusem, czy firanką.
-Dominic! Justin!- Nawoływałam rozpaczliwie.
Mój głos był coraz bardziej zachrypnięty, czułam, że oczy miałam spuchnięte od płaczu. Trzymałam głowę brata w swoich zakrwawionych rękach, kiedy on otworzył oczy, ukazując niebieskie tęczówki, które mimo wszystkiego co się zdarzyło nie straciły młodzieńczego blasku.
-Linsey…- Wyszeptał ledwo słyszalnie. Jego głos był inny niż zawsze, taki poważny i smutny, może nawet załamany- Życie to syf- Powiedział i z powrotem zamknął oczy, a mi nawet przez myśl nie przeszło, że to był już ostatni raz kiedy widziałam jego piękne, niebieskie tęczówki.
On na to nie zasługiwał, był taki mały. Dlaczego akurat mu musiało się to przytrafić? Nie rozumiałam i nie chciałam tego rozumieć.

                W nocy znowu nie mogłam zasnąć, kręciłam się na łóżku, co chwila zarzucałam na siebie kołdrę, gdy było mi zimno, a moje ręce i nogi zaczynały sinieć, po czym natychmiast się odkrywając, uznając tym razem, że pod nią jest mi za gorąco. Odwróciłam się w stronę ściany i ponowiłam próbę zaśnięcia. Wydawało mi się to niemożliwością, dopóki, nie poczułam, że łóżko ugina się pod czyimś ciężarem, a czyjaś ręka bawi się moimi włosami. Wtedy zasnęłam od razu.
                Rankiem byłam bardzo wypoczęta, co zdarza mi się naprawdę rzadko. W mojej głowie natychmiast pojawiła się myśl, że muszę zejść na dół i podziękować mamie, że pomogła mi zasnąć. To było miłe. Na pewno czuła się winna po tym jak wczoraj zepsuła nasze wspólne wyjście.
                Zarzuciłam na ramiona szlafrok i zeszłam na dół, uważając, żeby schody nie skrzypiały przy każdym moim kroku.
                Jak się spodziewałam zastałam już moich rodziców przy stole, delektujących się pierwszym śniadaniem.
-Cześć!- Powiedziałam tak uprzejmie, że zaszokowałam tym samą siebie.
-Cześć kochanie, jak się spało?- Mama również wydawała się dla mnie szczerze miła, jej twarz na mój widok przybrała promienny wyraz, co sprawiło, że nie mogłam powstrzymać jeszcze większej radości.
Tylko tata nadal siedział przygarbiony i nie uniósł nawet głowy. Tak jakby w ogóle nie zauważył mojej obecności. Mama się już prawie przełamała, dlaczego on nie mógł?
-Wspaniale- odpowiedziałam- Dzięki Tobie- posłałam w jej stronę jeszcze jeden uśmiech.
-Doprawdy- Mama zaśmiała się- a czym na to wpłynęłam?
To nie była moja mama. To był ktoś inny. Ktoś był dzisiaj u mnie w nocy. Leżał na moim łóżku. Ktoś mnie dotykał. Nie ważne kto to był, teraz posunął się za daleko.
Wybiegłam bez słowa z domu, ignorując zdziwione twarze rodziców. To wszystko coraz bardziej mnie przytłaczało. Wysyłanie SMSów podszywanie się pod osobę, która nie żyję, to jedno, ale myśl o tym, że ktoś mnie dotykał w moim własnym domu, tego już było za wiele. Wyciągnęłam komórkę i wysłałam SMSa do „Justina”.

Do: Justin
Błagam, daj mi spokój.

Nie sądziłam, że dostanę szybko odpowiedź, albo czy w ogóle jakąkolwiek dostanę, ale chwilę później pojawił się szereg wibracji i dzwonków.

Od: Justin
Nie.

Od: Justin:
Bo cię kocham.

Od: Justin:
Kocham cię do kurwy nędzy.

Od: Justin:
Proszę nie spotykaj się dzisiaj z tą kurwą.

Od: Justin:
Proszę cię.

-Z jaką kurwą?- Spytałam sama siebie i wtedy przypomniałam sobie o Jonathanie. Był miły. I może powinnam się z nim spotkać? Chociażby dlatego, żeby zrobić na złość „Justinowi”. Tak to zdecydowanie dobry pomysł.
Oh nie, to nie był dobry pomysł.
Wróciłam do domu i zaczęłam szykować się do wyjścia. Do dwudziestej zostało jeszcze kilka godzin, ale i tak nie miałam nic ciekawszego do roboty. Może to dzisiaj mój prześladowca nareszcie da mi spokój. Czas najwyższy, żebym po przeprowadzce do Stratford w końcu mogła spać spokojnie.
Moje rozmyślenia o tym nie trwały jednak długo, gdy już kolejny raz usłyszałam znajomy dźwięk mojego telefonu.
Zanim odblokowałam telefon, pomodliłam się (mimo, że niej jestem bardzo wierząca), aby nie był to kolejny SMS od „Justina”.
Moje modły na szczęście zostały wysłuchane.
Serce zabiło mi mocniej, gdy na wyświetlaczu zobaczyłam od kogo jest wiadomość.

Od Nancy:
Przeprosiny przyjęte.

Miałam ochotę śmiać się jak dziecko, w tamtej chwili czułam się najszczęśliwszą osobą na świecie. Oczy zaszkliły mi się łzami, kiedy chciałam zadzwonić do przyjaciółki, ale coś mnie powstrzymało. Dlaczego dopiero teraz postanowiła odpowiedzieć? Przecież napisałam do niej wczoraj, ale z drugiej strony, może po prostu rozładowała się jej bateria w telefonie, albo miała mieszane uczucia do tego, czy mi odpisać. Tak, czy inaczej, ja też nie chciałam odpisać jej od razu. Żeby nie myślała, że aż tak bardzo mi zależy.

Leżałyśmy na trawie przed  domem Linsey, wpatrzone w obłoki, które sunęły się po niebie. Nancy odrobinę się do mnie przysunęła, po czym zaczęła bawić się moimi włosami.
-Myślisz o nim czasem?
Dziewczyna nigdy nie lubiła, kiedy wspominałam o Justinie, dziwne było, że sama zaczęła o nim rozmowę.
-Czasami… wiesz kiedy jest zimno, chciałabym, żeby mnie przytulił. Albo, kiedy nie mogę zasnąć, żeby położył się koło mnie. Żeby po prostu był.
Czułam, że ściska mnie w gardle kiedy mówiłam o moim chłopaku.
-I jak, nie nienawidzisz go za to co zrobił?
-Nie mogę, on… On działał pod wpływem emocji i…
-Oszukujesz siebie. Nawet jeśli było to pod wpływem emocji, to, to jest niewybaczalne.
-To był przypadek.
-Morderstwo nie jest przypadkiem, Linsey.






Hej kochani:) Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale miałam problemy z komputerem :( 

wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdzial 3

               Stałam samotnie nad zalewem i wsłuchiwałam się w szum wiatru, który rozwiewał moje włosy we wszystkie możliwe strony, a one łaskotały moje policzki. Nagle przez moje ciało przeszedł dreszcz zimna. Zadrżałam, ale ciągle stałam w tym samym miejscu. Bałam się odwrócić. Tak jak w horrorach mógł za mną stać morderca z tasakiem.
                -Linsey.
                Słyszałam ten sam głos, który nawoływał mnie na cmentarzu. Wywoływał on ciarki na całym moim ciele. Kto to jest do kurwy nędzy?
                -Linsey.
                W końcu odwróciłam się, a naprzeciwko mnie, zaledwie kilka kroków dalej, stał Justin. Włosy miał jak zwykle idealnie ułożone grzywkę zaczesana do góry. Delikatne rysy twarzy, podkreślały jego młodzieńczą urodę. Jego pełne usta wykrzywiły się w dziwnym uśmiechu, który widziałam u niego chyba pierwszy raz. Chłopak mocno zacisnął szczękę i przymrużył oczy, patrząc na mnie spod łba.
                -Justin?- Wydusiłam drżącym głosem.
                Chłopak skiną potwierdzająco głową, ale nic nie mówił. Usiadł na ziemi i zaczął bawić się źdźbłem trawy. Głowę spuścił w dół i już na mnie nie spoglądał. Jakby mnie tam nie było.
                Próbowałam do niego podejść, ale cały świat wokół mnie, jakby się zatrzymał. Mogłam tylko patrzeć jak wiatr rozwiewał, wcześniej miodowe włosy Justin’a, które teraz były w kolorze platynowego blondu.
                W mojej głowie rozległ się ogłuszający pisk, upadłam na mokrą od wody ziemie i złapałam się za głowę próbując odpędzić od siebie straszliwy dźwięk. Wilgotny piach dostawał się pomiędzy moje palce. Wszystko wokoło mnie wirowało, kiedy zdałam sobie sprawę, że nareszcie mogę ruszyć w stronę Justina. Piski w mojej głowie nie ustawały, ale wiedziałam, że muszę przejść zaledwie kilka kroków, aby móc wtulić się w jego pierś i ponownie poczuć mocny zapach jego perfum od Calvina Kleina.
                Więc szłam, co chwila przechylając się i przewracając.
                Kiedy znalazłam się przy nim, wszystko zaczęła pokrywać mgła. Drzewa, woda, ziemia, wszystko zaczęło znikać. Próbowałam dotknąć chłopaka, złapać jego koszulę, ale on również zaczynał się oddalać. Krzyczałam za nim chciałam, żeby ze mną został, a mimo to on dalej mnie ignorował, jakby nic dla niego nie znaczyła.

                Obudziłam się w swoim łóżku zlana potem. Mój oddech był płytki i przyspieszony. Spokojnie, to tylko sen, powtarzałam w myślach. Justina tu nie ma i nie będzie, spokojnie.
                Wydostałam się spod kołdry i natychmiast dreszcz zimna przeszedł prze moje ciało. Próbowałam zwolnić oddech i szybkie bicie swojego serca.
                To był najgorszy sen, jaki pamiętam. Nie był straszny, ale pokazał mi prawdę, którą długo od siebie odpychałam: Justin odszedł na zawsze.
                Oparłam się na rękach i spod poduszki wyciągnęłam zgniecioną kartkę, znalezioną w kwiatach mojego brata na cmentarzu. Litery mieszały się w mojej głowie, powodując jej zawroty. Chyba zaczynałam wariować. Nic do siebie nie pasowało, wciąż bezskutecznie próbowałam poskładać ze sobą elementy układanki. Ponownie schowałam kartkę pod poduszkę i ułożyłam na niej głowę, po czym sięgnęłam po telefon. Jedyną osobą, z którą teraz chciałam rozmawiać była Nancy. Ona, jako jedyna zawsze mnie rozumiała, bez względu na to, co się działo. W Stratford była pierwsza w nocy, co oznaczało, że w Sidney jest jakoś popołudniu, mniej więcej. Ale czy dziewczyna będzie w ogóle chciała ze mną rozmawiać? Wątpię w to. Nienawidziła mnie. Dała mi to do zrozumienia tuż przed wyjazdem.

                -Czym się martwisz?- Nancy przechyliła głowę w prawo i spoglądała na mnie swoimi dużymi oczami.
                W odpowiedzi tylko wzruszyłam ramionami. Unikałam jej wzroku.
                -Wiem, że będziemy miliony kilometrów od siebie, ale to nie zmieni tego, co jest pomiędzy na mi. Hej- szturchnęła mnie lekko- mamy XXI wiek! Będziemy mogły do siebie dzwonić pisać, a niedługo na pewno się zobaczymy.
                Wiedziałam, że Nancy robiła dobrą minę do złej gry. Moja wyprowadzka wcale się jej nie uśmiechała. Bolało ją to, że zostawiałam ją z dnia na dzień.
                -Nie o to chodzi- Wypaliłam w końcu.
                -A, o co?
                -Będę w Stratford- powiedziałam cicho- Wszystko… powróci. Ten cały ból. Ja.. Ja nie dam rady- Wyrzuciłam jednym tchem.
                -Nie- Nancy spuściła wzrok- Ty nadal go kochasz, prawda?
                -Nic na to nie poradzę- Próbowałam się bronić- On, on jest w mojej głowie dwadzieścia cztery godziny na dobę- bezskutecznie próbowałam powstrzymać drżenie podbródka- Po tym, co razem przeszliśmy... Tak, kocham go.
                Te ostatnie słowa wyszeptałam ledwo słyszalnie. Nancy wypuściła głośno powietrze, poczym zaczęła swój monolog:
                -Nie mówiłaś mi o tym przez cały pieprzony rok- jej głos podwyższał się z każdym słowem- Myślałaś, że co? Że to ukryjesz? Ja i tak bym się prędzej czy później dowiedziała. Jesteś kompletnym zerem Linsey- do jej oczu napłynęły łzy, a ona zaciskała zęby, chcąc udawać silną- Nie potrafisz pogodzić się z przeszłością. Twój książę z bajki NIE ŻYJE. Zrozum to w końcu. Powinnaś go sobie odpuścić. Po tym, co zrobił powinnaś go nienawidzić, a ty go jeszcze kochasz- zaśmiała się szyderczo- Jesteś nikim, a ja żałuje, że spędziłam z tobą ten cholerny rok.
                Po słowach wstała i skierowała się w stronę drzwi.
                -Nancy, proszę- szeptałam- Nie zostawiaj mnie tak jak on.
                Dziewczyna na chwilę przystanęła i odwróciła się w moja stronę.
                -Za późno- Łzy spłynęły jej po policzkach.
                Wyszła. Dokładnie tak jak wcześniej Justin. Zostawiła mnie samą z moim pieprzonym życiem.

                Bawiłam się chwilę telefonem, aż w końcu postanowiłam wysłać do przyjaciółki tą jedną wiadomość. Planowałam, że będzie brzmiała po prostu „Hej”, ale po długich namyśleniach w końcu zdecydowałam, że będzie inna.

Do: Nancy
Przepraszam.

Po wysłaniu wiadomości oczy same mi się zamknęły, a ja ponownie ułożyłam głowę wygodnie na poduszce.

Rano obudziły mnie promienie słońca. Chciałam spać dalej, ale przypomniałam sobie o wiadomości do przyjaciółki. Sięgnęłam po telefon, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi. To koniec, pomyślałam i starałam się powstrzymać łzy zbierające mi się w oczach. Nie tak miało wyglądać moje życie. Powoli wszystko zaczynało się kończyć. Wystarczyło tylko takie pyk i już nie mam brata, chłopaka, przyjaciółki.
Każdy mój dzień przypominał nieustannie pędzącą karuzelę w wesołym miasteczku, która mimo wszystkich prób nie chciała się zatrzymać. To było straszne, widzieć jak wszystko zaczyna upadać. Mama kiedyś powiedziała mi „Coś się musi skończyć, żeby mogło zacząć się coś nowego”. Problem w tym, że wszystko się kończyło i nic się nie zaczynało.
Wyszłam z pokoju i zeszłam po schodach do kuchni, gdzie rodzice jedli śniadanie. Nawet mnie nie zawołali. To dla nich takie typowe, od śmierci Dominia ich drugie dziecko (Ja) przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
-Dzień Dobry- Powiedziałam tak obojętnie jak tylko mogłam.
Przez cały poranek przy stole panowała niezręczna cisza, jak zawsze zresztą. Jadłam kanapkę z serem i myślałam o tym, że zawsze z Justin’em zabieraliśmy takie na pikniki.
-Dziękuje- Skinęłam głową i chciałam odejść od stołu.
-Zaczekaj- Mama ponownie przywołała mnie ręką.
-Tak?
Moja mama chciała ze mną porozmawiać. Ostatni raz rozmawiała ze mną o tym, czy mam już wszystkie rzeczy do szkoły. A zważając na to, iż za sześć dni miał się rozpocząć nowy, jak zwykle cholernie nudny rok szkolny w liceum w Stratford, pewnie chodziło o to samo.
-Myślałam- zaczęła- że może poszłybyśmy jutro na miasto? Dawno tego nie robiłyśmy, a kiedyś często spędzałyśmy tak czas.
Czy moja matka, która była moją matką tylko w papierach, chciała, żebym zrobiła coś z nią? Przez ostatni rok, nie robiłyśmy razem  n i c , dlaczego, chciałaby nagle coś zmienić? Odezwały się w niej wyrzuty sumienia?
-Jasne, za godzinę?
-Tak. Cieszę się, że się zgodziłaś.- Posłała w moja stronę promienny uśmiech. Nie było to tak jak zawsze wymuszone uniesienie w górę kącików ust, to był prawdziwy  u ś m i e c h.  Również go odwzajemniłam.
Ponownie leżałam na łóżku, spoglądając się w sufit. Byłam szczęśliwa. Może właśnie teraz coś się zaczyna. Wszystko będzie trochę bardziej zbliżone do czasu przed zabójstwem Dominica.
Zeskoczyłam z materaca i podeszłam do szafy, aby wybrać ubrania.
                Chwyciłam pierwszą lepszą, czarną bluzkę z czerwonym nadrukiem, krótkie spodenki, może trochę przykrótkie na temperaturę na dworze, ale wystarczająco długie, żeby sporo zakrywały mi.
                Stanęłam przed lustrem i z przerażeniem dostrzegłam, że poprzedniego wieczoru nie zdążyłam, lub po prostu zapomniałam, zmyć makijażu. Wyglądałam teraz jak zombie-narkoman.
                Poprawiłam szybko tą katastrofę, rozczesałam włosy i przypudrowałam lekko twarz oraz podkreśliłam oczy.

                Szłam koło mamy w stronę jakiegokolwiek sklepu.
                Naprawdę nienawidziłam tej dziury Stratford, tęskniłam za ogromnym galeriami i kinami na co drugiej ulicy.
                -Linsey- matka odezwała się przyciszonym głosem- Nie chciałam poruszać tego tematu, ale chodzi o Dominica.- Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
                -Jasne- wzruszyłam ramionami- mów.
                -Ty wiesz, kto go zabił, prawda?
                -Nie, dlaczego tak myślisz?- Kolejny raz musiałam ją okłamać.
                -Nie wiem, może to się łączy z… samobójstwem Justina?
                Mama zawsze lubiła mojego chłopaka. Ciągle zapraszała go na rodzinne spotkania, czy wyjazdy. I zawsze chciała, żeby brał ze sobą gitarę, uwielbiała słuchać jak na niej grał.
                -Mamo- wzięłam głęboki oddech- Ja naprawdę nie mam pojęcia, co się stało.
                -W porządku. Ja... po prostu muszę to wiedzieć.
                I wtedy zadzwonił telefon. Proszę nie, powtarzałam w myślach. Matka odebrała, porozmawiała chwilę, a po chwili powiedziała to, czego tak bardzo się bałam:
                -Przepraszam Cię, muszę wracać do pracy- Przeczesała ręką włosy i spojrzała na ziemię- Cholera, tak strasznie Cię przepraszam.
                -Nic nie szkodzi- Próbowałam się uśmiechnąć.
Matka dałam mi pieniądze i wróciła na parking, po czym pojechała do biura. Jak zwykle. Dlaczego musiałam być taka naiwna? Naprawdę uwierzyłam, że spędzę z nią trochę czasu.
Nie chciałam iść sama na zakupy, więc po prostu szłam powrotem w stronę domu. Kiedy znowu przypomniałam sobie o mamie łzy napłynęły mi do oczu. Przyśpieszyłam kroku, zaczęłam prawie biec. Nie zwracałam uwagi na drogę i w końcu moja głowa zderzyła się z czyjąś klatką piersiową.
-Przepraszam- Wydukałam tylko i chciałam odejść.
-Uważaj jak łazisz- Warknął w odpowiedzi mój rozmówca.
-Powiedziałam, że przepraszam- Podniosłam wzrok w kierunku jego twarzy. Zdecydowanie był przystojny. Co prawda nie był to mój tym urody, wolałam raczej chłopaków, którzy wyglądali młodo i „świeżo”, tak jak Justin.
On też spojrzał na mnie i przybrał inny wyraz twarz.
-Czy coś się stało?- Zapytał z wyraźną troską w głosie.
No tak, racja, wciąż miałam mokrą od łez twarz.
-Nie, to nic- Machnęłam odruchowo ręką.
-A może dasz się wyciągnąć jutro na kolację, aby poprawić Ci nastrój?
Czy ktoś właśnie zaprasza mnie na randkę? Nie, ten gość w ogóle nie był w moim typie i zachowywał się jak typowy podrywacz.
-Jasne- Uśmiechnęłam się.
-To do zobaczenia jutro, spotkajmy się w tym miejscu o dwudziestej- puścił mi oczko, a ja zarumieniłam się.
                Chciałam już odejść, ale chłopak złapał mnie za rękę i odwrócił znowu w swoja stronę.
                -Jeszcze nie wiem nawet jak masz na imię.
                -Linsey- Znowu się uśmiechnęłam.
                -Jestem Jonathan- On również odwzajemnił uśmiech.

                Siedziałam na łóżku pochłonięta myślami o Jonathanie. Dlaczego się zgodziłam? Było w nim cos takiego, czego potrzebowałam. Zapomnienia. O Justinie, Nancy i innych osobach, które po prostu zniknęły z mojego życia.
                Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Zbiegłam na dół i je otworzyłam. Ale nikogo nie było. Rozejrzałam się wokoło i nic. Żadnej żywej osoby. Dopiero, gdy spojrzałam na wycieraczkę, zobaczyłam pudełko czekoladek, do których przyczepiona była kartka:

                Niegrzeczna dziewczynka. Chcesz mnie zdradzić drugi raz? DZIWKA!

                               -Justin






Przedstawiam wam rozdział 3 :) Jeśli chcecie wiedzieć kiedy pojawi się Justin: SOON! Dziękuje wam za wszystkie komentarze i wyświetlenia, i chciałabym wam życzyć szczęśliwego nowego roku, w gronie rodziny, przyjaciół i żeby 2015 był waszym rokiem! kocham was bardzo mocno xx

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdzial 2

                   Został ostatni tydzień wakacji, a ja siedziałam zamknięta w pokoju myśląc tylko o głupiej wiadomości od „Justina”. Czy to możliwe, żeby to on był jego nadawcą? Przecież mój chłopak nie żyje prawie od roku, skoczył z mostu. Nie chciał żyć. Ciała nigdy nie znaleziono, ale pewnie zatonęło gdzieś w rzece. Teraz najprawdopodobniej jest już prawie całkowicie rozłożone, zaplątane w glonach i pełzają po nim te wszystkie robaki, i inne paskudztwa. Na samą myśl o jego pięknym, umięśnionym ciele, torsie, który kiedyś dotykałam, przesuwając swoje paznokcie z góry na dół, miodowych włosach i tych wszystkich tatuażach, znajdujących się w takim stanie zrobiło mi się niedobrze. Ale prawda nie mogła być inna. Nawet gdyby Justin staną teraz przede mną, nie wybaczyłabym mu. Nie wybaczyłabym mu, że mnie zostawił. Przez cały rok musiałam sama sobie ze wszystkim radzić, nie było go przy mnie, nawet chyba nie chciał być.
                Siedziałam na krześle z laptopem na stoliku. Przeglądałam jakieś głupie strony internetowe, aby tylko oderwać się od myśli o Justinie. Niestety bezskutecznie. Każda litera na klawiaturze, każda strona w przeglądarce przypominała mi o nim. Nie wiem, może powinna zacząć się o siebie martwić i udać się na wizytę do jakiegoś dobrego psychologa czy coś w tym stylu. W każdym bądź razie nie mogłam siedzieć tu bezczynie i czekać na cud, na to, że moje życie w końcu się poukłada.
                Powoli znowu zapadałam w krainę swoich wspomnień o przeszłości i nie tylko tej związanej z Justinem. Tęskniłam za Nancy, za naszymi spotkaniami w galerii, czy na dyskotekach. Brakowało mi tego czegoś, co ona zawsze mi dawała. Miałam wrażenie, że już nie jestem tą samą Linsey z Sidney, tylko zupełnie inną osobą i to w tym wszystkim było najgorsze, powoli zaczynałam tracić siebie.

                -Chcesz?- Nancy uniosła brwi w znaku zapytania podając mi paczkę z fajkami.
                -Nie dzięki- uśmiechnęłam się nieśmiało. Nigdy nie paliłam i nie byłam do końca pewna, czy w ogóle chciałam spróbować.
                -Jak wolisz- Dziewczyna wzruszyła ramionami i sama zapaliła papierosa.
                Siedziałyśmy przy barze w którym bardzo wyraźnie było czuć zapach papierosów, alkoholu i miętówek. Dziwne połączenie, ale dzięki temu kolejny papieros zapalony przez Nancy, nie robił mi wielkiej różnicy i nie drażnił mnie tak bardzo, jak wtedy, gdy pierwszy raz przy mnie zapaliła.
                -Na pewno nie chcesz?- Dziewczyna znowu się do mnie zwróciła, a ja ponownie pokręciłam  przecząco głową, na co ona znowu wzruszyłam ramionami i zaciągnęła się szlugiem.
                Muszę przyznać, że wyglądała naprawdę seksownie kreśląc dymem kółka i wypuszczając go raz wolniej, a raz szybciej. Zaczynała mi imponować.
                -Mogę?- Zdecydowałam się w końcu i skinęłam głową na paczkę papierosów.
                -Bierz młoda.
                Nancy była ode mnie starsza o rok, a ja nie lubiłam, gdy ktoś, kogo dzieli ze mną taka niewielka różnica wieku uważa mnie za „młodą”, czy „gówniarę”, jednak wtedy nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu.
                Wyjęłam z paczki papierosa. Nancy zapaliła mi go, a ja od razu spróbowałam się zaciągnąć. Nie specjalnie mi to wyszło. Zakrztusiłam się i o mało nie wypuściłam papierosa na ziemie. Dziewczyna zaśmiała się, dosyć głośno, ale nie zwróciła mi żadnej uwagi i pozwoliła dalej robić swoje. Parę razy zacharczałam, zakrztusiłam się, ale, gdy sięgnęłam po drugiego papierosa zaciągałam się już prawię idealnie.
                Do końca imprezy razem z Nancy śmiałyśmy się, tańczyłyśmy, piłyśmy i paliłyśmy na zmianę.

Wspomnienie mojego pierwszego papierosa, alkoholu i w ogóle pierwszej imprezy w Sindey wzbudziło we mnie przyjazny dreszcz adrenaliny, którą chciałam poczuć kolejny raz. Oprócz mojego pierwszego palenia nie pamiętam z tej imprezy za dużo. Wiem, że barman był bardzo seksowny i ciągle starał się poderwać Nancy, ona natomiast była zainteresowana zupełnie kimś innym. Gdy przyjaciółka, chociaż wtedy było to jeszcze za duże określenie, szła tańczyć i zostawiała mnie na chwilę samą, trzymałam się w cieniu i nawet nie miałam ochoty wychodzić poza niego, a gdy wracała znowu piłyśmy, rozmawiałyśmy i paliłyśmy. Pamiętam jeszcze, że zaraz po imprezie pojechałyśmy do niej do domu. Jej rodziców nie było i miałyśmy całą noc dla siebie, co było nam bardzo, naprawdę bardzo na rękę.
Okay, musiałam się w końcu ocknąć i powrócić do rzeczywistości. Mój brat nie żyje. Nie jestem już w Sidney. Nie mam blisko siebie przyjaciółki. Mój chłopak też nie żyje, a te pieprzone SMSy to tylko jakaś pomyłka. Tak to zdecydowanie było najlogiczniejsze wyjaśnienie. Najchętniej bym z kimś o tym porozmawiała. Wyżaliła się. Chciałabym móc wypłakać się na czyimś ramieniu, ale problem w tym, że nie miałam na czyim. Mogłabym zawsze zadzwonić do Nancy, ale czułam, że to nie jest najlepszy moment, zważywszy na to co stało się przed moim wyjazdem. Trzeba odczekać, dać jej trochę czasu i mieć tylko nadzieje, że wszystko wróci do normy, bynajmniej na tyle, na ile może wrócić.
Musiałam w końcu zrobić coś ze swoim życiem. Nie mogłam siedzieć do końca życia w tych czterech ścianach. Podeszłam do toaletki, rozczesując włosy myślałam o tym jak zawsze robił to Justin. Jego ręce sztywno trzymały szczotkę, a ona jeździła z góry na dół po moich włosach, rozczesując je idealnie. Justin zawsze przy tym się uśmiechał. Całował moją szyję, i mówił, że jestem piękna. Potrafił naprawdę podnieść moją samoocenę. A teraz siedziałam naprzeciwko lustra, samotnie rozczesując włosy, a następnie wiążąc je w niedbałego kucyka. Nie miałam żadnej ochoty na malowanie się, ale nie chciałam też wyjść z domu z zerowym makijażem, dlatego pomalowałam się delikatnie, zakrywając tylko widoczne niedoskonałości.
Wygrzebałam z torebki papierosy z zapalniczką i schowałam je do kieszeni spodni tak, aby nie zauważyli ich rodzice. O wiele bezpieczniej byłoby wziąć całą torebkę, ale nie chciałam potem się z nią męczyć.
Szłam szarymi ulicami Stratford mijając co chwila nieznajome twarze. Kiedyś na każdym kroku spotykałam kogoś ze szkoły, czy z różnych zajęć poza lekcyjnych, teraz nie znałam nikogo. To już chyba nie było moje miasto.

-Wiesz co najbardziej kocham w tym mieście?- Justin uśmiechnął się leżąc na wznak na piknikowym kocu w moim ogródku.
-Co?- Zapytałam z ciekawością, głaszcząc i układając jego włosy.
-To, że ono jest takie... nasze.
-Nie za bardzo rozumiem Justin- Przyjrzałam mu się uważnie. Naprawdę nie rozumiałam o co mu chodzi- Co miałeś na myśli mówiąc „nasze”?
-No nasze- wzruszył ramionami- Wychowaliśmy i nadal wychowujemy się w tym mieście. Tu się urodziliśmy, tu spotkaliśmy pierwszą miłość, tu poszliśmy do szkoły. Ono jest po prostu nasze i nie ważne co by się stało- tu zrobił pauzę- ja właśnie tutaj chcę się ożenić, wybudować dom, wychowywać swoje dzieci, pójść do pracy. Tu się urodziłem i tu chcę umrzeć, rozumiesz?
Skinęłam głową chociaż nadal nie do końca go rozumiałam. Ja nie potrafiłam przywiązywać się do rzeczy, czy miejsc. Było to dla mnie obojętne, czy zostanę tu, czy gdzieś się przeprowadzę.
-Justin?
-Tak?
-Czasami jesteś serio popieprzony.
On tylko zaśmiał się w odpowiedzi.

Wtedy nie go nie rozumiałam. Dzisiaj rozumiem go doskonale. Tylko, że to już nie było „nasze” miasto, to już nawet nie było „moje” miasto. Teraz było to po prostu kolejne miasto w którym znowu mam zacząć wszystko od nowa.
W końcu dotarłam tam gdzie chciałam dotrzeć. Szłam pustą aleją cmentarza, kierując się w stronę grobu mojego brata. Nie byłam pewna, czy po roku nieobecności tutaj go odszukam. Przemieszczałam się pomiędzy nagrobkami, czytając na nich napisy, aby przypadkiem nie przegapić Dominica.
Nie lubiłam chodzić na cmentarze, zawsze miałam wrażenie, że te wszystkie nieboszczyki spoglądają na mnie, a na moim ciele pojawiała się wtedy gęsia skórka. Ale szłam dalej co chwila potykając się o gałęzie i omijając błotniste kałuże. Ktoś powinien jakoś zadbać o to miejsce, bo w zasięgu mojego wzroku nie było nawet żadnego śmietnika i wszystko co powinno się tam znaleźć walało się po ziemi.
Nie mogłam powstrzymać swojej radości, gdy w końcu znalazłam nagrobek braciszka, to były w pewnym sensie moje odwiedziny u niego.
-Cześć brat- Powiedziałam półgłosem.
Usiadłam na ławce stojącej obok nagrobka i wyciągnęłam z kieszeni spodni papierosy. Zapaliłam jednego i uśmiechnęłam się do siebie. Wiedziałam, że Dominic palił. Miał dwanaście lat i palił. Nie wiem jak mogłam to przegapić, nie widziałam, żadnych śladów na to, że mój braciszek miał jakieś problemy. Do końca życia będę się obwiniała o to, że dowiedziałam się tego za późno. W kącikach moich oczu zebrały się łzy, ale nie dałam im szansy polecieć, bo szybko wytarłam je rękawem.
Zaciągnęłam się papierosem, żeby nie płakać. Dziwnie było tu tak stać po roku i w pewnym sensie rozmawiać z bratem.
Paliłam papierosa i wpatrywałam się na litery wygrawerowane na nagrobku. Zawsze żałowałam, że to nie ja wybrałam pomnik, bo na pewno zdecydowałabym się na inny, ale z drugiej strony ten był smukły i skromny, i myślę, że taki właśnie odpowiadał dla Dominica. Często śmiał się, że on nie chcę mieć żadnego nagrobku, ponieważ nie ma zamiaru po śmierci dźwigać jakiegoś ciężkiego kamienia. Zaśmiałam się mimowolnie.
A czasami chłopak mówił też, że wolałby zostać skremowany, aby ludzie nie płakali nad nim przechodząc, bo po prostu nie potrzebuje ich litości.
Nagle wiatr zawiał trochę mocniej, a ja miałam wrażenie, że znowu słyszę ten głos, ten sam co nad zalewem.
Linsey- Nawoływał.
Spojrzałam w stronę drzew z  których wydawało mi się, że słyszę ten kurewski głos. Nic nie zobaczyłam. Nic, ani nikogo.
                Liście na drzewach powiewały tylko za pomocą wiatru, który był za słaby, żeby zrobić  to samo z gałęziami. W powietrzu unosił się okropny zapach stęchlizny i perfum Calvina Kleina. Znałam te perfumy, nawet bardzo dobrze.
Ponownie zwróciłam wzrok w kierunku drzew. W końcu mrugnęłam i zamknęłam na chwilę oczy, a gdy je otworzyłam, zza drzew wyłaniała się dłoń i kawałek miodowych włosów.
Zdusiłam w sobie krzyk. Chciałam tam pobiec, pobiec w tamtą stronę, ale nic z tego. Moje nogi postanowiły zostać na swoim miejscu.
Części ciała zniknęły tak szybko jak się pojawiły.
„Co tu się kurwa dzieje”- nawał myśli atakował mój mózg, kiedy nie potrafiłam wymyślić żadnego sensownego wyśnienia.
Musiałam wrócić do domu.
Schyliłam się nad nagrobkiem i drżącymi rękami włożyłam pomiędzy kwiaty dwa papierosy. Już chciałam się oddalić, kiedy zobaczyłam białą kartkę papieru wystającą zza sztucznych kwiatów.
Chciałam ją zignorować, ale nie potrafiłam. Czułam w głębi siebie, że mój koszmar dopiero się zaczyna.
Czytając kartkę, moje źrenice chyba się rozszerzyły.

Brawo znalazłaś mnie! Gratuluje księżniczko. Pobawimy się dalej?
                -Justin






Postanowiłam dodać ten rozdział wcześniej, ponieważ pierwszy był dodany z parodniowym opóźnieniem :) Dziękuje wam wszystkim za te komentarze i wyświetlenia jesteście cudowni <3 I chciałabym, żebyście wyrażali swoje opinie na tt z hashtagiem #YouHadToGoBackFF (oczywiście w komentarzach też! :)) Do następnego xx

środa, 10 grudnia 2014

Rozdzial 1

                Gdy po raz pierwszy od roku weszłam do białego domu, stojącego na rogu szarej ulicy w Stratford, natychmiast ogarnęła mnie fala wspomnień. Nie miałam pojęcia, że tak bardzo będę to przeżywała. Powrót. W moje nozdrza dostały się wszystkie zapachy, do moich oczu dotarły wszystkie kolory i kształty. Ruszyłam w kierunku znanych mi drzwi, ale nie weszłam do pomieszczenia. Stałam przed wejściem i zastanawiałam się jaką reakcje wywoła u mnie znajomy widok. Drżącą ręką nacisnęłam klamkę od drzwi do mojego pokoju. Wszystko w nim było takie samo jak dawniej. A mimo wszystko - inne. Podeszłam do półki na książki, nie wszystkie zabrałam ze sobą podczas przeprowadzki, więc teraz osadziła się na nich gruba warstwa kurzu. Pogłaskałam książki po grzbietach i kichnęłam od namiaru brudu.
                Usiadłam na łóżku i przeczesałam ręką włosy. Mebel zaskrzypiał. To zostało mu od momentu, kiedy Justin rzucił się na niego i połamał jedną belkę. Zaśmiałam się w duchu. Czy teraz wszystko będzie mi o nim przypominało? Nie tak miała wyglądać nasza historia.
    Poczułam zmęczenie. Moja głowa sama opadła na miękki materac, a oczy powoli zaczęły się zamykać.

                -Cześć skarbie- Justin mówiąc to wgramolił się przez okno i w mgnieniu oka siedział już na podłodze opierając się o turkusową ścianę- Tęskniłaś?
                -Bardzo- zachichotałam zasłaniając usta ręką.
                Justin często miał dziwne pomysły, a wchodzenie przez okno do mojego pokoju, było tylko małą częścią tego co potrafił.
                -To dobrze- uśmiechną się zawadiacko- Bo mam całą noc wyłącznie dla Ciebie- podniósł się z podłogi i wskoczył do mojego łóżka- Chodź- poklepał ręką pościel, żeby zachęcić mnie do położenia się obok niego. Nie musiałam się długo zastanawiać, zdjęłam ubrania i stałam chwilę przed nim tak jak Pan Bóg mnie stworzył, ale potem zarzuciłam na siebie koronkową koszulę nocną.
                Justin jęknął.
                -Mogłaś zostać tak, jak dziesięć sekund wcześniej.
                -Nie spiesz się Bieber.
                Położyłam się obok niego, a on objął mnie ramieniem. Patrzyłam w jego czekoladowe oczy, chcąc wyczytać z nich o czym w tej chwili myśli. Justin był dla mnie pewnego rodzaju zagadką. Znałam go dość długo, wiedziałam o nim wszystko, i  nic. I właśnie to mnie w nim tak intrygowało, to sprawiało, że chciałam więcej.
                Justin musnął moje usta, a ja odwzajemniłam mu tym samym.
                -Kocham Cię- szepną mi do ucha.

                Moje powieki uniosły się do góry. Przetarłam oczy ręką i ziewnęłam ze zmęczenia, które towarzyszyło mi po przebudzeniu. Śnił mi się Justin. Widziałam swój sen jak przez mgłę, ale to na pewno był on. Moje myśli o chłopaku były chyba skutkiem ubocznym ponownego wprowadzenia się do domu. W Sidney Justin w jakimś stopniu przestał być jedyną osobą, w około której krążyły moje myśli . Ten sms, który dostałam w pierwszy dzień spędzony poza domem… On nie dawał mi spokoju przez długi czas, ale w końcu doszłam do wniosku, że była to zwyczajna pomyłka, przecież wiele osób na świecie ma na imię Justin. To nie mógł być mój Justin. Mój Justin nie żyje. A mimo to ta wiadomość ciągle zaśmiecała mój umysł. I w pewnym momencie, już przestałam o tym myśleć. Justin zniknął. Nie było go w moim życiu.
                Wstałam z łóżka i podeszłam do stolika, próbując się nie przewrócić po tej krótkiej drzemce. Chwyciłam torebkę i zaczęłam grzebać w niej na ślepo. Myślałam, że zostawiłam to w Sidney, ale jednak po chwili moja ręka dotknęła chłodnej butelki wódki. Wzięłam, może trochę za dużego łyka i z powrotem schowałam alkohol w głąb torebki.
                Potrzebowałam się przewietrzyć i rozejrzeć się po okolicy, którą niegdyś znałam jak własną kieszeń. Pospiesznie ubrałam buty i chwilę potem znajdowałam się na dworze. Szłam zatłoczonymi ulicami miasta kierując się w stronę zalewu. To tamto miejsce chciałam zobaczyć najbardziej. Pamiętam jak spędzałam tam czas z Justinem. Zawsze się śmialiśmy, oblewaliśmy wodą lub budowaliśmy ogromne zamki z piasku. Chciałam znowu poczuć jego dłoń na moich nogach. Zobaczyć jego promienny uśmiech. Zawsze dużo się uśmiechał, był jedną z najweselszych osób jakich kiedykolwiek spotkałam. Potrafił mówić o swoich uczuciach tak, że mimo mojej woli, oblewałam się rumieńcem. Tęskniłam za wspólnymi chwilami sam na sam, kiedy nie czuliśmy, żadnego skrępowania i zachowywaliśmy się jak dzieci. Teoretycznie nimi byliśmy.
                To już nie powróci. Osoba, która rozświetlała moje życie, która była ze mną w najtrudniejszych chwilach, odeszła bezpowrotnie, a ja nic nie mogłam na to poradzić. Moja bezsilność była w tym wszystkim najgorsza. Najpierw straciłam brata, a potem obserwowałam, jak tracę również chłopaka. Wiem, że nie mógł postąpić inaczej. To był dobry człowiek. Nie potrafiłby żyć z poczuciem winy.

                -Oh, Justin- Położyłam swoją małą dłoń na jego ramieniu, ale on po prostu poszedł dalej. Nie potrafiłam go nienawidzić, mimo tego wszystkiego co zrobił.
                -Nie mogę Linsey- Wypuścił głośno powietrze i położył rękę na klamkę.
                -Możesz, poradzisz sobie, poradzimy sobie. Ja- mój głos podwyższył się mimowolnie- nikomu nie powiem.
                -To nie ma znaczenia skarbie- Odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechną się blado.
                Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Musiałam go ratować. Wybaczyłam mu wszystko, tylko musiał ze mną zostać.
                -Żegnaj księżniczko- Pocałował mnie w skroń i znowu zaczął się oddalać.
                I wtedy wszystko stało się bardzo szybko. Złapałam go za ramię, przesuwałam ręce w kierunku jego szyi. Z całej siły zaciskałam swoje małe piąstki na jego ciele, ale on za każdym razem z łatwością się wyrywał. Coraz więcej łez cisnęło mi się do oczu. Zaczęłam uderzać jego plecy, kopać jego kostki najmocniej jak potrafiłam. Odwróciłam go przodem i przycisnęłam jego usta do moich. Nie chciałam już nigdy się od nich oderwać. Niestety, on najwidoczniej tego nie chciał. Chwycił mnie za biodra, uniósł do góry i pocałował w czoło. Odstawił mnie na bok, a gdy jego ręka dotknęła klamki i już chciał wyjść z pokoju, zostawić mnie, po prostu go ugryzłam. Justin nadal nie reagował. Wyszedł. Wtedy widziałam go po raz ostatni.
                
                Doszłam nad zalew. Usiadłam na piasku i bawiłam się nim przez chwilę, łapiąc go w dłonie i przepuszczając pomiędzy palcami. Włosy ciągle leciały mi na twarz, ale nie miałam zamiaru ich poprawiać.
                
                Linsey.
                
                Podniosłam się z ziemi i obróciłam głowę do tyłu. Nic. Żadnego najmniejszego śladu człowieka.
                Ponownie usiadłam na ziemi i tym razem znowu słysząc męski głos.

    Linsey.

    „Okay Linsey, uspokój się”- Powtarzałam w myślach.”To tylko twoja pierdolona wyobraźnia.”
    Otworzyłam torebkę i wyjęłam paczkę papierosów, razem z zapalniczką.
Zapaliłam szluga. Zaciągnęłam się nim i po dwóch sekundach wypuściłam dym. Paliłam dalej, kreśląc dymem kółka, czy inne kształty.
    W Sidney wkręciłam się w coś takiego, ja „złe towarzystwo”. Potrzebowałam czegoś co zaspokajało by mój ból po stracie Dominica i Justina. Najpierw poznałam Nancy. Piękna, żywiołowa, energiczna. Nie mam pojęcia jak zdobyłam jej zainteresowanie, ale udało się. Do pewnego czasu, nadal słuchałam się rodziców, nie wyróżniałam się w tłumie. Potem zaczęłam palić, pić i coś się zmieniło. Nigdy nie sięgnęłam po narkotyki, nigdy tez nie miałam innego chłopaka, niż Justin, a mimo to, już nie byłam tą grzeczną. W pewnym sensie to dobrze, ale z drugiej strony, nigdy nie otworzyłam się na tyle, żeby być kimś więcej, niż tylko tą dziwną, co całymi dniami płaczę w poduszkę. Strata Justina zabijała mnie codziennie od nowa. Czasami budziłam się w nocy z krzykiem, śniło mi się, że on znowu żyje i ponownie go tracę, Może nigdy nie kochał mnie na tyle, żeby ze mną zostać.
     Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Wyrzuciłam niedopałek papierosa na ziemie i chciałam wrócić do domu, kiedy usłyszałam dźwięk wiadomości. Pewnie to Nancy.
     Numer, który wyświetlił się na ekranie, był mi skądś znany, tylko nie wiedziałam skąd. Otworzyłam wiadomość.

Od: Nieznany

Długo się nie odzywałaś. Mogłaś odpisać. Już mnie nie kochasz księżniczko?
                -Justin






W końcu pierwszy rozdział, wiem, że strasznie krótki, ale cierpliwości :) Przepraszam was misie za opóźnienie. Zapraszam was jeszcze do zakładek "Bohaterowie" i "Zwiastuny. Jeśli szanujecie moją pracę zostawcie komentarz xx

piątek, 28 listopada 2014

Prolog

               Siedziałam przy biurku z zapaloną lampką, która oświetlała mój zagracony pokój. Co chwila spoglądałam na zegar z nadzieją, że zaraz wybije godzina, odpowiednia do tego, abym mogła położyć się pod pierzyną. Jednak z każdym zerknięciem miałam wrażenie, że czas cofa się o trzy sekundy.
                W pewnym momencie zepchnęłam kubek stojący na biurku. Upadł na podłogę. Roztrzaskał się na drobne kawałki, a gorąca kawa rozlała się na wszystkie strony świata.
                Miałam ochotę krzyczeć. Wykrzyczeć światu prosto w twarz (jeśli takową miał) jak bardzo go nienawidzę. Zacisnęłam dłonie w pięści, chcą się opanować, ale zanim zdążyłam pozbierać myśli, znajdowałam się już na łóżku, z całej siły uderzając pięściami w poduszkę. Coś w mnie pękło. Z mojego gardła wydarł się ogłuszający krzyk, ale ja dalej znęcałam się nad niczemu winną poduszką.
                Ktoś położył mi rękę na policzku, a drugą zaczął głaskać czubek mojej głowy. Powoli się uspokajałam. Oddychałam nadal szybko, wstrzymując chęć przewrócenia wszystkiego co znajdowało się w zasięgu mojego wzroku.
                -Już dobrze?
                Uniosłam oczy ku górze i spojrzałam w twarz mojej matki, na której malowało się współczucie zmieszane z przerażeniem.
                -Nie – westchnęłam, coraz bardziej spokojna – Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane? – Spuściłam wzrok na swoje paznokcie i bawiłam się nimi przez chwilę. Nie oczekiwałam, że mama mi odpowie, a jednak po paru minutach ciszy odpowiedziała:
                -Nie wiem skarbie. Może tak po prostu miało być? Coś musi się skończyć, żeby mogło zacząć się coś innego.
                -Kosztem czyjegoś życia?
                Zacisnęłam zęby, żeby się nie rozpłakać. Liczyłam, że i tym razem mama będzie ciągnęła rozmowę, ale ona wstała bez słowa i wyszła zamykając drzwi. Doskonale ją rozumiałam. Też chciałabym móc tak od wszystkiego uciekać. W pewnym sensie to robiłam. Gdybym wtedy powiedziała „nie” może nie byłoby nas teraz w tym pieprzonym mieście. Może bylibyśmy nadal w domu, a Dominic nadal by żył.
                Wzięłam kolejny głęboki oddech i sięgnęłam po telefon. Po odblokowaniu go, moje palce same skierowały się na ikonkę wiadomości. Przeglądałam smsy, aż dotarłam do rubryki „Od Justina”. Oczy zaszły mi łzami, ale ja ponownie zacisnęłam zęby. Od góry w dół przewijałam wiadomości, gdy po pokoju rozległ się krótki dźwięk nowej. Wolno przeczytałam numer z którego została wysłana. Otworzyłam szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w jej treść. To niemożliwe.
                
                Od: Nieznany

                Tęsknie. Szkoda, że Cię tu nie ma. Proszę odezwij się. Kocham Cię. Jesteś moją księżniczką, pamiętaj.

                -Justin





I jest prolog :) Mam nadzieje, że zachęca was do dalszego czytania. Jeśli wam się podoba i macie ochotę dalej czytać, to zostawcie po sobie pamiątkę w postaci komentarza, to naprawdę motywuje :) Zapraszam was też do zakładek z Bohaterami i zwiastunem. Jeśli chcecie być informować o nowych rozdziałach napiszcie w komentarzu swój user :)