Stałam samotnie nad
zalewem i wsłuchiwałam się w szum wiatru, który rozwiewał moje włosy we
wszystkie możliwe strony, a one łaskotały moje policzki. Nagle przez moje ciało
przeszedł dreszcz zimna. Zadrżałam, ale ciągle stałam w tym samym miejscu.
Bałam się odwrócić. Tak jak w horrorach mógł za mną stać morderca z tasakiem.
-Linsey.
Słyszałam ten sam głos, który
nawoływał mnie na cmentarzu. Wywoływał on ciarki na całym moim ciele. Kto to
jest do kurwy nędzy?
-Linsey.
W końcu odwróciłam się, a
naprzeciwko mnie, zaledwie kilka kroków dalej, stał Justin. Włosy miał jak
zwykle idealnie ułożone grzywkę zaczesana do góry. Delikatne rysy twarzy,
podkreślały jego młodzieńczą urodę. Jego pełne usta wykrzywiły się w dziwnym
uśmiechu, który widziałam u niego chyba pierwszy raz. Chłopak mocno zacisnął
szczękę i przymrużył oczy, patrząc na mnie spod łba.
-Justin?- Wydusiłam drżącym
głosem.
Chłopak skiną potwierdzająco
głową, ale nic nie mówił. Usiadł na ziemi i zaczął bawić się źdźbłem trawy.
Głowę spuścił w dół i już na mnie nie spoglądał. Jakby mnie tam nie było.
Próbowałam do niego podejść, ale
cały świat wokół mnie, jakby się zatrzymał. Mogłam tylko patrzeć jak wiatr
rozwiewał, wcześniej miodowe włosy Justin’a, które teraz były w kolorze
platynowego blondu.
W mojej głowie rozległ się
ogłuszający pisk, upadłam na mokrą od wody ziemie i złapałam się za głowę
próbując odpędzić od siebie straszliwy dźwięk. Wilgotny piach dostawał się
pomiędzy moje palce. Wszystko wokoło mnie wirowało, kiedy zdałam sobie sprawę,
że nareszcie mogę ruszyć w stronę Justina. Piski w mojej głowie nie ustawały,
ale wiedziałam, że muszę przejść zaledwie kilka kroków, aby móc wtulić się w
jego pierś i ponownie poczuć mocny zapach jego perfum od Calvina Kleina.
Więc szłam, co chwila
przechylając się i przewracając.
Kiedy znalazłam się przy nim,
wszystko zaczęła pokrywać mgła. Drzewa, woda, ziemia, wszystko zaczęło znikać.
Próbowałam dotknąć chłopaka, złapać jego koszulę, ale on również zaczynał się
oddalać. Krzyczałam za nim chciałam, żeby ze mną został, a mimo to on dalej
mnie ignorował, jakby nic dla niego nie znaczyła.
Obudziłam
się w swoim łóżku zlana potem. Mój oddech był płytki i przyspieszony.
Spokojnie, to tylko sen, powtarzałam w myślach. Justina tu nie ma i nie
będzie, spokojnie.
Wydostałam
się spod kołdry i natychmiast dreszcz zimna przeszedł prze moje ciało.
Próbowałam zwolnić oddech i szybkie bicie swojego serca.
To był
najgorszy sen, jaki pamiętam. Nie był straszny, ale pokazał mi prawdę, którą
długo od siebie odpychałam: Justin odszedł na zawsze.
Oparłam
się na rękach i spod poduszki wyciągnęłam zgniecioną kartkę, znalezioną w
kwiatach mojego brata na cmentarzu. Litery mieszały się w mojej głowie,
powodując jej zawroty. Chyba zaczynałam wariować. Nic do siebie nie pasowało,
wciąż bezskutecznie próbowałam poskładać ze sobą elementy układanki. Ponownie
schowałam kartkę pod poduszkę i ułożyłam na niej głowę, po czym sięgnęłam po
telefon. Jedyną osobą, z którą teraz chciałam rozmawiać była Nancy. Ona, jako
jedyna zawsze mnie rozumiała, bez względu na to, co się działo. W Stratford
była pierwsza w nocy, co oznaczało, że w Sidney jest jakoś popołudniu, mniej
więcej. Ale czy dziewczyna będzie w ogóle chciała ze mną rozmawiać? Wątpię w
to. Nienawidziła mnie. Dała mi to do zrozumienia tuż przed wyjazdem.
-Czym się martwisz?- Nancy przechyliła głowę
w prawo i spoglądała na mnie swoimi dużymi oczami.
W odpowiedzi tylko wzruszyłam
ramionami. Unikałam jej wzroku.
-Wiem, że będziemy miliony
kilometrów od siebie, ale to nie zmieni tego, co jest pomiędzy na mi. Hej-
szturchnęła mnie lekko- mamy XXI wiek! Będziemy mogły do siebie dzwonić pisać,
a niedługo na pewno się zobaczymy.
Wiedziałam, że Nancy robiła
dobrą minę do złej gry. Moja wyprowadzka wcale się jej nie uśmiechała. Bolało
ją to, że zostawiałam ją z dnia na dzień.
-Nie o to chodzi- Wypaliłam w
końcu.
-A, o co?
-Będę w Stratford- powiedziałam
cicho- Wszystko… powróci. Ten cały ból. Ja.. Ja nie dam rady- Wyrzuciłam jednym
tchem.
-Nie- Nancy spuściła wzrok- Ty
nadal go kochasz, prawda?
-Nic na to nie poradzę-
Próbowałam się bronić- On, on jest w mojej głowie dwadzieścia cztery godziny na
dobę- bezskutecznie próbowałam powstrzymać drżenie podbródka- Po tym, co razem
przeszliśmy... Tak, kocham go.
Te ostatnie słowa wyszeptałam
ledwo słyszalnie. Nancy wypuściła głośno powietrze, poczym zaczęła swój
monolog:
-Nie mówiłaś mi o tym przez cały
pieprzony rok- jej głos podwyższał się z każdym słowem- Myślałaś, że co? Że to
ukryjesz? Ja i tak bym się prędzej czy później dowiedziała. Jesteś kompletnym
zerem Linsey- do jej oczu napłynęły łzy, a ona zaciskała zęby, chcąc udawać
silną- Nie potrafisz pogodzić się z przeszłością. Twój książę z bajki NIE ŻYJE.
Zrozum to w końcu. Powinnaś go sobie odpuścić. Po tym, co zrobił powinnaś go
nienawidzić, a ty go jeszcze kochasz- zaśmiała się szyderczo- Jesteś nikim, a
ja żałuje, że spędziłam z tobą ten cholerny rok.
Po słowach wstała i skierowała
się w stronę drzwi.
-Nancy, proszę- szeptałam- Nie
zostawiaj mnie tak jak on.
Dziewczyna na chwilę przystanęła
i odwróciła się w moja stronę.
-Za późno- Łzy spłynęły jej po
policzkach.
Wyszła. Dokładnie tak jak
wcześniej Justin. Zostawiła mnie samą z moim pieprzonym życiem.
Bawiłam
się chwilę telefonem, aż w końcu postanowiłam wysłać do przyjaciółki tą jedną
wiadomość. Planowałam, że będzie brzmiała po prostu „Hej”, ale po długich
namyśleniach w końcu zdecydowałam, że będzie inna.
Do: Nancy
Przepraszam.
Po wysłaniu wiadomości oczy same
mi się zamknęły, a ja ponownie ułożyłam głowę wygodnie na poduszce.
Rano obudziły mnie promienie słońca. Chciałam spać dalej, ale przypomniałam sobie o
wiadomości do przyjaciółki. Sięgnęłam po telefon, ale nie dostałam żadnej
odpowiedzi. To koniec, pomyślałam i starałam się powstrzymać łzy zbierające mi
się w oczach. Nie tak miało wyglądać moje życie. Powoli wszystko zaczynało się
kończyć. Wystarczyło tylko takie pyk i już nie mam brata, chłopaka,
przyjaciółki.
Każdy mój dzień przypominał
nieustannie pędzącą karuzelę w wesołym miasteczku, która mimo wszystkich prób
nie chciała się zatrzymać. To było straszne, widzieć jak wszystko zaczyna
upadać. Mama kiedyś powiedziała mi „Coś się musi skończyć, żeby mogło zacząć
się coś nowego”. Problem w tym, że wszystko się kończyło i nic się nie
zaczynało.
Wyszłam z pokoju i zeszłam po
schodach do kuchni, gdzie rodzice jedli śniadanie. Nawet mnie nie zawołali. To
dla nich takie typowe, od śmierci Dominia ich drugie dziecko (Ja) przestało
mieć jakiekolwiek znaczenie.
-Dzień Dobry- Powiedziałam tak
obojętnie jak tylko mogłam.
Przez cały poranek przy stole
panowała niezręczna cisza, jak zawsze zresztą. Jadłam kanapkę z serem i
myślałam o tym, że zawsze z Justin’em zabieraliśmy takie na pikniki.
-Dziękuje- Skinęłam głową i
chciałam odejść od stołu.
-Zaczekaj- Mama ponownie
przywołała mnie ręką.
-Tak?
Moja mama chciała ze mną
porozmawiać. Ostatni raz rozmawiała ze mną o tym, czy mam już wszystkie rzeczy
do szkoły. A zważając na to, iż za sześć dni miał się rozpocząć nowy, jak
zwykle cholernie nudny rok szkolny w liceum w Stratford, pewnie chodziło o to
samo.
-Myślałam- zaczęła- że może
poszłybyśmy jutro na miasto? Dawno tego nie robiłyśmy, a kiedyś często
spędzałyśmy tak czas.
Czy moja matka, która była moją
matką tylko w papierach, chciała, żebym zrobiła coś z nią? Przez ostatni rok,
nie robiłyśmy razem n i c , dlaczego,
chciałaby nagle coś zmienić? Odezwały się w niej wyrzuty sumienia?
-Jasne, za godzinę?
-Tak. Cieszę się, że się
zgodziłaś.- Posłała w moja stronę promienny uśmiech. Nie było to tak jak zawsze
wymuszone uniesienie w górę kącików ust, to był prawdziwy u ś m i e c h. Również go odwzajemniłam.
Ponownie leżałam na łóżku,
spoglądając się w sufit. Byłam szczęśliwa. Może właśnie teraz coś się zaczyna.
Wszystko będzie trochę bardziej zbliżone do czasu przed zabójstwem Dominica.
Zeskoczyłam z materaca i
podeszłam do szafy, aby wybrać ubrania.
Chwyciłam
pierwszą lepszą, czarną bluzkę z czerwonym nadrukiem, krótkie spodenki, może
trochę przykrótkie na temperaturę na dworze, ale wystarczająco długie, żeby sporo zakrywały mi.
Stanęłam
przed lustrem i z przerażeniem dostrzegłam, że poprzedniego wieczoru nie
zdążyłam, lub po prostu zapomniałam, zmyć makijażu. Wyglądałam teraz jak
zombie-narkoman.
Poprawiłam
szybko tą katastrofę, rozczesałam włosy i przypudrowałam lekko twarz oraz podkreśliłam oczy.
Szłam koło mamy w stronę
jakiegokolwiek sklepu.
Naprawdę
nienawidziłam tej dziury Stratford, tęskniłam za ogromnym galeriami i kinami na
co drugiej ulicy.
-Linsey-
matka odezwała się przyciszonym głosem- Nie chciałam poruszać tego tematu, ale
chodzi o Dominica.- Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
-Jasne-
wzruszyłam ramionami- mów.
-Ty
wiesz, kto go zabił, prawda?
-Nie,
dlaczego tak myślisz?- Kolejny raz musiałam ją okłamać.
-Nie
wiem, może to się łączy z… samobójstwem Justina?
Mama
zawsze lubiła mojego chłopaka. Ciągle zapraszała go na rodzinne spotkania, czy
wyjazdy. I zawsze chciała, żeby brał ze sobą gitarę, uwielbiała słuchać jak na
niej grał.
-Mamo-
wzięłam głęboki oddech- Ja naprawdę nie mam pojęcia, co się stało.
-W
porządku. Ja... po prostu muszę to wiedzieć.
I wtedy
zadzwonił telefon. Proszę nie, powtarzałam w myślach. Matka odebrała,
porozmawiała chwilę, a po chwili powiedziała to, czego tak bardzo się
bałam:
-Przepraszam
Cię, muszę wracać do pracy- Przeczesała ręką włosy i spojrzała na ziemię-
Cholera, tak strasznie Cię przepraszam.
-Nic
nie szkodzi- Próbowałam się uśmiechnąć.
Matka dałam mi pieniądze i
wróciła na parking, po czym pojechała do biura. Jak zwykle. Dlaczego musiałam być
taka naiwna? Naprawdę uwierzyłam, że spędzę z nią trochę czasu.
Nie chciałam iść sama na zakupy,
więc po prostu szłam powrotem w stronę domu. Kiedy znowu przypomniałam sobie o
mamie łzy napłynęły mi do oczu. Przyśpieszyłam kroku, zaczęłam prawie biec. Nie
zwracałam uwagi na drogę i w końcu moja głowa zderzyła się z czyjąś klatką
piersiową.
-Przepraszam- Wydukałam tylko i
chciałam odejść.
-Uważaj jak łazisz- Warknął w
odpowiedzi mój rozmówca.
-Powiedziałam, że przepraszam-
Podniosłam wzrok w kierunku jego twarzy. Zdecydowanie był przystojny. Co prawda
nie był to mój tym urody, wolałam raczej chłopaków, którzy wyglądali młodo i „świeżo”,
tak jak Justin.
On też spojrzał na mnie i
przybrał inny wyraz twarz.
-Czy coś się stało?- Zapytał z
wyraźną troską w głosie.
No tak, racja, wciąż miałam mokrą
od łez twarz.
-Nie, to nic- Machnęłam odruchowo
ręką.
-A może dasz się wyciągnąć jutro
na kolację, aby poprawić Ci nastrój?
Czy ktoś właśnie zaprasza mnie na
randkę? Nie, ten gość w ogóle nie był w moim typie i zachowywał się jak typowy
podrywacz.
-Jasne- Uśmiechnęłam się.
-To do zobaczenia jutro,
spotkajmy się w tym miejscu o dwudziestej- puścił mi oczko, a ja zarumieniłam
się.
Chciałam
już odejść, ale chłopak złapał mnie za rękę i odwrócił znowu w swoja stronę.
-Jeszcze
nie wiem nawet jak masz na imię.
-Linsey-
Znowu się uśmiechnęłam.
-Jestem
Jonathan- On również odwzajemnił uśmiech.
Siedziałam
na łóżku pochłonięta myślami o Jonathanie. Dlaczego się zgodziłam? Było w nim
cos takiego, czego potrzebowałam. Zapomnienia. O Justinie, Nancy i innych
osobach, które po prostu zniknęły z mojego życia.
Nagle
usłyszałam dzwonek do drzwi. Zbiegłam na dół i je otworzyłam. Ale nikogo nie
było. Rozejrzałam się wokoło i nic. Żadnej żywej osoby. Dopiero, gdy
spojrzałam na wycieraczkę, zobaczyłam pudełko czekoladek, do których
przyczepiona była kartka:
Niegrzeczna dziewczynka. Chcesz mnie
zdradzić drugi raz? DZIWKA!
-Justin
Przedstawiam wam rozdział 3 :) Jeśli chcecie wiedzieć kiedy pojawi się Justin: SOON! Dziękuje wam za wszystkie komentarze i wyświetlenia, i chciałabym wam życzyć szczęśliwego nowego roku, w gronie rodziny, przyjaciół i żeby 2015 był waszym rokiem! kocham was bardzo mocno xx